niedziela, 31 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 2

            - Co za palant. - warknęłam pod nosem i skrzyżowałam ręce, po czym przełączyłam piosenkę w radiu, kiedy wracaliśmy do domu ze studia.
            - Uspokój się. Mnie też się to nie podoba, ale wyluzuj trochę. Coś wymyślimy. - zironizował Jake mnie samą, po czym wykrzywił usta w złośliwym uśmieszku. - Ale damy mu popalić w poniedziałek, na tych jego zajęciach, co nie?
            - Oczywiście! - zawołałam niemal oburzona, gdyż już wcześniej w myślach układałam plan upokorzenia wielkiego Justinka Biebera. - Masz plany na jutro?
            - Tak, właściwie to wychodzę z Sarą. - powiedział, po czym kątem oka spojrzał na mnie. - A co?
            - Nie, nic. Tak tylko pytałam. - wzruszyłam ramionami, wyglądając przez szybę. Nagle poczułam jak ogarnia mnie smutek, sama nie wiem czy to z powodu Jake'a czy tego, że dziewczyny myślały iż nie jestem taka dobra jak Justin. 
            - A ty masz? - spytał, jednak nie odpowiedziałam mu, tylko potrząsnęłam przecząco głową.
            Do końca drogi już nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Ja nie miałam ochoty, a widocznie Jake również. Zmarszczył czoło, jak zawsze, kiedy o czymś intensywnie myślał. W milczeniu wysiadłam z samochodu, gdy dojechaliśmy na miejsce. Nie czekając na brata otworzyłam drzwi do klatki schodowej i pobiegłam na górę. Weszliśmy do mieszkania.
            Od razu udałam się do swojego pokoju. W sumie mieliśmy dwa plus kuchnia i łazienka. Duże, nieprawdaż? Ale to nam wystarczało, gdyż byliśmy tylko ja i on. Nasz dziadek który opiekował się nami po śmierci rodziców, zmarł dwa lata temu, dzień po osiemnastych urodzinach Jake'a, ale dzięki bratu nieźle się trzymam.
            Kiedy byłam małą dziewczynką, patrzyłam na moje koleżanki i ich matki, zazdrościłam im tego. Też chciałam mieć mamę, do której mogłabym się przytulić w trudne dni, która patrzyłaby na mnie z dumą, kiedy występowaliśmy w przedszkolu na dzień matki. Często po takich dniach przybiegałam do domu zapłakana i przytulałam się albo do Jake'a bądź dziadka. Nie mogli mi pomóc, ale sama ich obecność pomagała. Moja matka nie była idealna, często piła, tak samo jak ojciec, przychodziła nieraz pijana do domu, a kiedy do niej podbiegałam ona rzucała mną o ścianę. Jake próbował mnie bronić, przez co jemu też się dostawało.
Od ojca zawsze dostawaliśmy lanie, raz byłam świadkiem jak przygasił papierosa na ciele Jake’a. Płakałam, leżąc na ziemi, po czym podbiegłam do ojca i zaczęłam go bić malutkimi piąsteczkami, ale miałam tylko siedem lat, on był silniejszy.
Nieraz przychodziłam do szkoły z podbitym okiem, siniakami na ciele, dlatego przed wf-em przebierałam się w łazience, zawsze długie spodnie i koszulka zakrywająca ramiona do łokci. Nawet mimo upałów chodziłam tak ubrana. Inne koleżanki z grupy, zawsze patrzyły na mnie krzywo.  Wiedziałam, że obgadywały za plecami, komentowały to jak się zachowuję, ubieram. Zawsze byłam outsiderem, jednak nie z wyboru, dopiero z czasem samotność stała się moją przyjaciółką i już nie przeszkadzało mi że wszystkie przerwy w szkole spędzam sama, a w porze lunchu wybieram aulę zamiast stołówki. Zakolegowałam się z woźnym – Cedrikiem, który często mył podłogę w audytorium podczas dłuższej przerwy.
Aż pewnego dnia zobaczyłam mojego ojca, wiszącego przy suficie, przywiązał sznurek do klamki od strychu w pokoju rodziców. Wokół pod jego stopami było mnóstwo roztrzaskanych butelek z alkoholem oraz porozdzieranych papierów oraz zdjęć. Nie wiedziałam co się dzieje, ani co mam robić.  W tym stanie znalazła mnie matka, odepchnęła na bok, aż uderzyłam w drzwi i nabiłam sobie siniaka. Sznur puścił, nie wytrzymał ciężaru i ojciec upadł na szkło. Matka uklękła obok niego i zaczęła płakać, po czym bić go po torsie. Wrzeszczała coś pod nosem, już nawet nie pamiętam co, miałam dziesięć lat. Jedyne co mi utkwiło w pamięci to to, jak rzuciła we mnie odłamkiem szkła, trafiając w policzek i krzyknęła:
- To przez was, wstrętne bachory !
Płakałam, a krew ciekła mi po policzku, spływała do brody i plamiła dywan. Tą ranę mam aż do dziś, już zawsze będzie towarzyszyć mi, przypominać o tamtym wieczorze. Uciekłam stamtąd, wybiegłam na dwór i usiadłam na schodach. Sąsiadki patrzyły na mnie, szeptały między sobą, ale nikt… nikt mi nie pomógł. Widzieli jak krwawię, słyszeli krzyki, ale nikt nigdy nie chciał się mieszać do tej sprawy aby taka dziesięciolatka jak ja nie cierpiała. Bolało mnie to, znienawidziłam przez to ludzi.
Trzy lata później moja matka trafiła do szpitala, przesadziła z narkotykami. Lekarze z trudem utrzymali ją przy życiu przez zaledwie dziesięć minut. Byłam tam sama z Jake’m, gdyż kobieta nie miała wielu przyjaciół, nie miała ich w ogóle. Siedziałam przy jej łóżku i płakałam.
- Mamusiu, mamusiu. – łkałam, mimo ściśniętego gardła. Jake stał za mną, trzymał dłoń na moim ramieniu starając się być silnym, silnym dla mnie, jednak widziałam łzy w jego oczach.
- Widzicie co życie ze mną zrobiło. Bądźcie lepsi. – to były jej ostatnie słowa, po czym zamknęła oczy i już nigdy więcej ich nie otworzyła.
Myśleliśmy obydwoje, że trafimy do domu dziecka, kiedy ni stąd ni zowąd znalazł nas dziadek, ojciec naszej matki i przygarnął do siebie, zaadoptował. Staruszek był zupełnie inny od rodziców, był kochany, próbował nam wynagrodzić te wszystkie lata upokorzeń. Nareszcie byliśmy szczęśliwi, jednak ludzie nadal mieli nas za nikogo. Mówili mi za każdym razem jak tylko mijałam znajomych rodziców, albo tym którym się narazili, że jestem nikim, że skończę tak jak moja matka lub ojciec.
Chciało mi się krzyczeć. Z trudem mijałam ich bez słowa, z czasem do tego się przyzwyczaiłam, zaczęłam nosić kamienną maskę, że niby mnie to nie obchodzi, mam w dupie zdanie innych na mój temat, ale każdego dnia leżałam sama w łóżku i płakałam, przykrywając usta poduszką, żeby nikt nie słyszał.
            - O czym ty tak myślisz? - usłyszałam głos brata, przywołującego mnie do świata realnego.
            - A o niczym. - wzruszyłam ramionami. - Robię kolację, chcesz też?
            - Poproszę. - wyszczerzył zęby w uśmiechu i wrócił do swojego pokoju.
            Udałam się do kuchni, gdzie przygotowałam kanapki te same co zwykle. Zaniosłam bratu, położyłam je na stoliku, stanowiący centrum pomieszczenia, po czym chciałam wyjść, jednak Jake chwycił mnie za rękę i zatrzymał.
            - Co? - spojrzałam na niego.
            - A herbatka? - zrobił słodką minę, przez którą zawsze ulegałam.
            - Spadaj. - wyszczerzyłam zęby, mrużąc przy tym oczy, naśladując Jake'a który często tak robił.
            - Oj no weź, siostraaa! - jęknął.
            - Jak mnie puścisz to ci zrobię! - odparłam.
Puścił.
Udałam się do kuchni. Nalałam wody do czajnika i go włączyłam. Podczas gotowania się wody wyjęłam kubek, niestety prześlizgnął mi się po palcach, lądując rozbity na kamiennej podłodze. Przymknęłam oczy, po czym wzięłam dziesięć krótkich oddechów, aby się uspokoić, nie dopuścić wspomnień do głowy.
- Valerie, wszystko okej? – do kuchni przybiegł Jake. Przyjrzał mi się badawczo, a następnie troskliwie do siebie przytulił. Schowałam twarz w jego klatce piersiowej i oddychałam spokojnie.
- Wszystko gra. – odpowiedziałam, odsuwając się.
- Ja posprzątam, idź się uczyć.
- Oh, musiałeś. – jęknęłam przypominając sobie o stosie pracy domowej. – Ale dziękuję, dobry z ciebie brat.
- Najlepszy. – mrugnął do mnie, po czym zabrał się za sprzątanie szkła.
Jake z reguły był bardzo leniwy, chociażbym nie wiem ile prosiła żeby zamknął okno, przy którym zawsze siedzi bo tam jest jego biurko, a na nim laptop, to nigdy nie zamknie, tylko ja muszę przejść przez cały pokój i to zrobić. Jednakże kiedy znajdzie się taka potrzeba, zawsze przybiega do mnie aby pomóc. Ja miałam tylko jego i on miał tylko mnie…. No i Sarę, ale ona się nie liczy. Nauczyliśmy się radzić sobie we dwójkę, po śmierci dziadka nie było łatwo. Tylko on nas kochał, tolerował, reszta rodziny odwróciła się od nas przez rodziców, mimo iż szukaliśmy ich tygodniami, prosiliśmy o pomoc, to nikt nie zechciał nam jej udzielić.
Na szczęście udało nam się, jak miałam jedenaście lat, ukraść matce trochę pieniędzy tak, że nawet nie zauważyła tego i poszliśmy na naleśniki, o których normalnie mogliśmy tylko pomarzyć. Przez szybę naleśnik arni dostrzegliśmy duży, kolorowy budynek, a przed nim rozciągał się mały plac, gdzie stała, a raczej poruszała się w rytm garstka młodych ludzi, nie tylko nastolatków ale też małych dzieci. Wszyscy mieli uśmiechy na twarzach, cieszyli się, to co robili sprawiało im radość. Pomyślałam wtedy, że to cudowne iż coś takiego może komuś dawać taką energię, może na nas też tak zadziała? Chcieliśmy być szczęśliwi!
Po zjedzonych naleśnikach udaliśmy się do tej grupki, chwile staliśmy z boku i tylko patrzyliśmy, aż podszedł do nas jakiś wysoki mężczyzna. Trochę się przestraszyłam, że każe nam sobie iść, wywali , albo zadzwoni po policję , matka się dowie i znowu dostaną lanie. Jednak nic takiego nie nastąpiło.
- I jak, dobrze się bawicie? –zapytał nas wesoło.
- Pewnie. – odpowiedział Jake, który był znacznie śmielszy ode mnie. – A co to takiego?
- To taniec. – odparł, wcale nie zdziwiony. – Tańczyliście kiedyś? – odpowiedziałam mu przeczącym ruchem głowy. – A chcielibyście spróbować?
- Tak. – niepewnie wykrztusiłam te słowa.
Przez dwa tygodnie mieliśmy lekcje za darmo. Dan przyjął nas takich, jakimi byliśmy, nie przejmował się, że mam wszystkie ubrania o rozmiar za duże, przetarte, niektóre dziurawe i znoszone, Jake tak samo. Dla niego liczyło się to, że mógł nas nauczyć tańczyć – tak też zrobił. Taniec dawał nam niesamowitą radość, nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam, gdy tańczyłam to jakbym przenosiła się w inny świat. Mój świat.
Po czterech latach byliśmy najlepsi w grupie. Dan znał naszą sytuację rodzinną, był w sumie jak prawdziwy ojciec, którego nigdy nie mieliśmy. Dlatego też zaoferował nam pracę w swoim studio, oczywiście niektóre dziewczyny z mojego rocznika, nawet młodsze wyraziły ku temu sprzeciw, ale z czasem musiały się do tego dostosować. Nie miały jednak problemu z lekcjami u Jake, a wręcz przeciwnie, wszystkie się pchały do niego na zajęcia, właśnie w ten sposób zarabialiśmy, dodatkowo mój brat pracował wieczorem w barze jako barman, więc wiedliśmy znośne życie.
Usiadłam przy biurku mając przed sobą stos książek. Strasznie mi się nie chciało tego wszystkiego robić, ale wiedziałam, że pewnego dnia będę musiała iść do prawdziwej pracy, bo nie wiem czy Dan pozwoli mi zawodowo pracować w studio, zwłaszcza jak ten Bieber się teraz tutaj panoszył.
Byłam wściekła, ponieważ ja i Jake staraliśmy się być jak najlepsi przez tyle lat, zapracowaliśmy na te stanowiska, a on nie. Po prostu sobie przyjechał i już ma. Moja złość, adrenalina nie pozwalała mi na normalne skupienie się na lekcjach. Westchnęłam. Włożyłam słuchawki na uszy i położyłam się na łóżku wygodnie. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w moją ulubioną muzykę. W myślach tańczyłam na wielkiej scenie, światła były skierowane tylko na mnie i miałam najlepszy układ jaki potrafiłam. Ludzie uśmiechali się, klaskali do rytmu, a moje usta układały się w szeroki uśmiech. Takie myśli zawsze mnie odprężały, wyzwalały od złych.
Nagle poczułam, że ktoś mi zdejmuje słuchawki.
- Ej ! – wrzasnęłam odruchowo.
- Marsz do lekcji! – odpowiedział mi tym samym Jake.
Wywróciłam teatralnie oczami, ale posłusznie wyłączyłam muzykę i udałam się z powrotem do biurka. Usiadłam na krześle, zaczęłam od matmy z którą zazwyczaj szło mi łatwo, później chemia i na końcu biologia, przy której zaledwie zmrużyłam oczy na kilka sekund, a głowa już opadła.
Rano obudziłam się w łóżku nieco zdezorientowana. Ostatnie co zapamiętałam to, że robiłam krzyżówki genetyczne, a potem… film się urwał. A teraz jestem w łóżku, co znaczy iż braciszek mnie przeniósł. Uśmiechnęłam się nieświadomie. Odgarnęłam kołdrę i spojrzałam na zegarek. Była dopiero siódma rano, bardzo wcześnie jak na sobotę.
Zjadłam lekkie śniadanie, oglądając jakąś starą telenowelę. Po godzinie ubrałam się w czarny dres i białą bokserkę, założyłam buty do biegania. Wychodząc spojrzałam na Jake’a który jeszcze słodko spał z ręką zwisającą z łóżka i rozdziawioną buzią. Potrząsnęłam głową, po czym zamknęłam mieszkanie.
Uwielbiałam rano biegać, zawsze wtedy było takie rześkie powietrze, puste ulice, cisza i spokój. Nikt mnie nie widział, więc nie stresowałam się, biegłam jak chciałam, często przy tym śpiewałam razem z wokalistą, który nucił mi do uszu. Nie musiałam obawiać się, że ktoś mnie przyłapie, bo zwyczajnie ludzie spali.
No właśnie, normalni ludzie spali, tylko nie ten cholerny Bieber.
Zwiększyłam tempo, chcąc zobaczyć na moim zegarku, który pokazywał dystans, czas i prędkość, jak szybko potrafię biec. Miałam średnio 20km/h, jeszcze nigdy wcześniej nie udało mi się osiągnąć takiej prędkości. Byłam z siebie zadowolona na maksa, mimo tego że moja twarz przypominała teraz pomidor, a krople potu spływały z czoła.
Nagle zza zakrętu wyskoczyła jakaś postać, powodując upadek. Z taką prędkością to ja przeważyłam i upadłam na tą osobę, która jęknęła przeraźliwie. Było mi strasznie wstyd, ponieważ lekka to ja nie byłam. Od razu odchyliłam twarz i wrzasnęłam, gdy zobaczyłam Biebera.
- O-Mój- Boże !
Zrobiłam się jeszcze bardziej czerwona, zwłaszcza, że to ja leżałam na nim. Byłam cała sparaliżowana, nawet nie pomyślałam o tym, żeby z niego zejść.
- Ugh, bardzo chętnie bym sobie z tobą poleżał dziecinko, ale łamiesz mi żebra. – parsknął przyduszonym śmiechem.
- O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże. – powtarzałam cały czas, próbując niezdarnie wstać. Niestety kiedy wstawałam, zapomniałam że moja noga ugrzęzła pod jego i runęłam jeszcze raz tym razem zderzając się z nim nosem. Obydwoje jęknęliśmy, złączeni w bólu. – Ja po prostu nie wierzę. – warknęłam.
- Ja też. Normalnie dziewczyny się na mnie rzucają, żeby pocałować a nie rozwalić mi nos. – cały czas się śmiał.
Nie odpowiedziałam mu, ponieważ cała się trzęsłam ze złości, zmieszaną ze wstydem. Wstałam, próbując jak najmniej dotykać Justina, który również zaczął się podnosić. Próbował złapać mnie za kostkę, ale wyrwałam mu się i pobiegłam jak najszybciej mogłam, nie oglądając się za siebie. Słyszałam, że coś krzyczał, ale muzyka zagłuszyła go, całe szczęście.
Serce biło mi bardzo szybko, aż bałam się, że ktoś mógł je usłyszeć. Starałam się jak najszybciej zapomnieć o tym zdarzeniu, ale jak na złość ono ciągle wracało w zwolnionym tempie. Szlag by to! Chciałam iść dzisiaj do studia, żeby dokończyć układ który sama wymyśliłam, może kiedyś go pokażę Danowi, może kiedyś go wykorzystamy. Byłabym wtedy w siódmym niebie. Niestety Bieber też musiał sobie wybrać porę, którą zazwyczaj ja miałam. Wszędzie się plącze, zabiera wszystko, zanim się zorientuje przejmie całe studio. Nie mogę do tego dopuścić!
Im bardziej intensywnie o tym myślałam, tym szybciej biegłam, aż dotarłam z powrotem pod blok. Dopiero gdy stanęłam, poczułam jak bardzo bolą mnie nogi. Nie byłam pewna, czy dam radę wyjść na to trzecie piętro w takim stanie, ale spróbowałam. Wychodziłam bardzo wolno, cały czas trzymając się poręczy. Gdy dotarłam do naszego mieszkania, okazało się, że Jake nadal sobie smacznie spał, mimo iż minęła pełna godzina.
- Wstawaj śpiochu. – walnęłam go poduszką w twarz. On tylko mruknął coś pod nosem i przewrócił się na drugi bok. Westchnęłam, po czym podeszłam do wieży, włączyłam na cały głos radio, gdzie darła się z głośników Whitney Huston.
- Już wstaje! – jęknął Jake.
Zostawiłam włączone radio, niech sam je wyłączy, przynajmniej się obudzi. Ja natomiast przebrałam się w luźne bordowe dresy oraz białą, dużą koszulkę i postanowiłam iść do sklepu. Nie lubiłam chodzić do jakiegokolwiek, gdyż zawsze było tak samo, jednak w lodówce i różnych innych szafkach świeciły pustki, więc ktoś musiał je uzupełnić. Tym kimś zawsze byłam ja, Jake był zbyt leniwy.
Gdy wychodziłam, radio jeszcze grało, ale to już nie był mój problem. Szłam ze słuchawkami w uszach, zawsze gdziekolwiek szłam słuchałam muzyki, ponieważ znudziło mi się gadanie ludzi, a dzięki piosenkom odpływałam w inny świat – mój świat, udawałam że nie widzę kpiących spojrzeń i nie słyszę wyzwisk.
Stałam w dość długiej kolejce po pieczywo, kiedy ktoś wychodząc mocno trącił mnie ramieniem, aż słuchawki wypadły mi z uszu i usłyszałam od starszej pani z przodu:
- Ciekawe kogo tym razem okradła, żeby mieć pieniądze.
Te słowa ugodziły mnie prosto w serce, mimo iż stale sobie powtarzałam w myślach „Oni chcą cię tylko sprowokować, nie daj im się. Nie słuchaj ich, dobrze robisz”, ale nie potrafiłam zapanować nad krwawiącym sercem. Niemal czuło się w powietrzu, że nie jestem tu mile widziana, jednak musieliśmy z czegoś żyć. Nie mieliśmy aż tylu pieniędzy aby się przenieść do innego miasta, poza tym tu było studio, nasza oaza spokoju, chociaż i tak bywało w nim różnie.
Nie wtrącałam się, nie odpowiedziałam na to zdanie, gdyż nie miałam ochoty tracić nerwy. Zaciskając mocno pięści, aż kostki mi zbielały, doczekałam się swojej kolei. Jednak jakaś kobieta szturchnęła mnie w ramię, wpychając się tuż przede mną.
- Poproszę sześć bułek i chleb razowy. – powiedziała.
Wzięłam głęboki wdech i wydech, „Nie denerwuj się Valerie” – powtarzałam, jednak straciłam cierpliwość kiedy wszyscy mnie popychali i wpychali się w kolejkę, tak, jakby mnie tu wcale nie było. Dla nich byłam powietrzem.
Nie wiedziałam co robić, więc też się przepychałam. Czułam jak łzy napływają mi do oczu, kiedy ludzie traktowali mnie jak niepotrzebną rzecz, którą trzeba wyrzucić, ale nie pozwalałam im spłynąć.
- Dwa razowe chleby. – powiedziałam szybko, kiedy przez chwilę stałam tuż przed kasą.
Kobieta spojrzała na mnie spod przymrużonych oczu i bez słowa podała mi to, czego chciałam. Dałam jej szybko pieniądze i nie czekając na resztę wybiegłam z piekarni. Przetarłam łzy, trzymając zaciśnięte ręce na bochenkach chleba. Tak było za każdym razem, nie rozumiałam dlaczego ludzie tak bardzo mnie nienawidzą.
Wróciłam szybko do domu. Jake już nie spał, gdy tylko mnie zobaczył, wstał gwałtownie i mnie przytulił. Wybuchłam płaczem, wtulając się prosto w jego ramiona. On pogłaskał mnie delikatnie po włosach, po czym odsunął od siebie aby wytrzeć mokre policzki od łez.
- W porządku?

- Tak. – pokiwałam głową.

Od autorki: Mam nadzieję, że się podoba. Dodałam w miarę szybko, następny będzie pewnie za tydzień, nie dłużej. Chciałam wam życzyć udanego roku szkolnego, wiem, że nikt się nie cieszy, ale przeżyjemy to kochani xx

3 komentarze:

  1. JAK JA KOCHAM TO OPOWIADANIE! Słowo. To jest jedno z moich ulubionych. Współczuje Jake'owi i Valerie takiego dzieciństwa. Sama pewnie bym tego nie wytrzymała. Ci ludzie co tak plotkują o niej to jacyś idioci. Na jej miejscu to bym coś powiedziała tej babie. Rozdział ja zwykle genialny. Już nie mogę się doczekać następnego. ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko współczuć im takiego dzieciństwa. Jak to czytałam to przypomniało mi się moje opowiadanie o Shaylon i Justinie, jak ja pisałam o takich rzeczach to miałam dreszcze i podczas czytania tego rozdziału też to czułam. Akcja z Bieberem była genialna i nie mogę się doczekać kolejnego treningu. No a ta sytuacja w sklepie to była straszna. Tej babie to bym dała w pysk. Jak można wygadywać takie rzeczy? Jak można być takim bezczelnym? Rozdział genialny, czekam na następny. :)

    OdpowiedzUsuń