-
Co za palant. - warknęłam pod nosem i skrzyżowałam ręce, po czym przełączyłam
piosenkę w radiu, kiedy wracaliśmy do domu ze studia.
-
Uspokój się. Mnie też się to nie podoba, ale wyluzuj trochę. Coś wymyślimy. -
zironizował Jake mnie samą, po czym wykrzywił usta w złośliwym uśmieszku. - Ale
damy mu popalić w poniedziałek, na tych jego zajęciach, co nie?
-
Oczywiście! - zawołałam niemal oburzona, gdyż już wcześniej w myślach układałam
plan upokorzenia wielkiego Justinka Biebera. - Masz plany na jutro?
-
Tak, właściwie to wychodzę z Sarą. - powiedział, po czym kątem oka spojrzał na
mnie. - A co?
-
Nie, nic. Tak tylko pytałam. - wzruszyłam ramionami, wyglądając przez szybę.
Nagle poczułam jak ogarnia mnie smutek, sama nie wiem czy to z powodu Jake'a
czy tego, że dziewczyny myślały iż nie jestem taka dobra jak Justin.
-
A ty masz? - spytał, jednak nie odpowiedziałam mu, tylko potrząsnęłam przecząco
głową.
Do
końca drogi już nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Ja nie miałam ochoty, a
widocznie Jake również. Zmarszczył czoło, jak zawsze, kiedy o czymś intensywnie
myślał. W milczeniu wysiadłam z samochodu, gdy dojechaliśmy na miejsce. Nie
czekając na brata otworzyłam drzwi do klatki schodowej i pobiegłam na górę.
Weszliśmy do mieszkania.
Od
razu udałam się do swojego pokoju. W sumie mieliśmy dwa plus kuchnia i
łazienka. Duże, nieprawdaż? Ale to nam wystarczało, gdyż byliśmy tylko ja i on.
Nasz dziadek który opiekował się nami po śmierci rodziców, zmarł dwa lata temu,
dzień po osiemnastych urodzinach Jake'a, ale dzięki bratu nieźle się trzymam.
Kiedy
byłam małą dziewczynką, patrzyłam na moje koleżanki i ich matki, zazdrościłam
im tego. Też chciałam mieć mamę, do której mogłabym się przytulić w trudne dni,
która patrzyłaby na mnie z dumą, kiedy występowaliśmy w przedszkolu na dzień
matki. Często po takich dniach przybiegałam do domu zapłakana i przytulałam się
albo do Jake'a bądź dziadka. Nie mogli mi pomóc, ale sama ich obecność
pomagała. Moja matka nie była idealna, często piła, tak samo jak ojciec,
przychodziła nieraz pijana do domu, a kiedy do niej podbiegałam ona rzucała mną
o ścianę. Jake próbował mnie bronić, przez co jemu też się dostawało.
Od ojca zawsze
dostawaliśmy lanie, raz byłam świadkiem jak przygasił papierosa na ciele
Jake’a. Płakałam, leżąc na ziemi, po czym podbiegłam do ojca i zaczęłam go bić
malutkimi piąsteczkami, ale miałam tylko siedem lat, on był silniejszy.
Nieraz
przychodziłam do szkoły z podbitym okiem, siniakami na ciele, dlatego przed
wf-em przebierałam się w łazience, zawsze długie spodnie i koszulka zakrywająca
ramiona do łokci. Nawet mimo upałów chodziłam tak ubrana. Inne koleżanki z
grupy, zawsze patrzyły na mnie krzywo. Wiedziałam, że obgadywały za plecami,
komentowały to jak się zachowuję, ubieram. Zawsze byłam outsiderem, jednak nie
z wyboru, dopiero z czasem samotność stała się moją przyjaciółką i już nie
przeszkadzało mi że wszystkie przerwy w szkole spędzam sama, a w porze lunchu
wybieram aulę zamiast stołówki. Zakolegowałam się z woźnym – Cedrikiem, który
często mył podłogę w audytorium podczas dłuższej przerwy.
Aż pewnego dnia
zobaczyłam mojego ojca, wiszącego przy suficie, przywiązał sznurek do klamki od
strychu w pokoju rodziców. Wokół pod jego stopami było mnóstwo roztrzaskanych
butelek z alkoholem oraz porozdzieranych papierów oraz zdjęć. Nie wiedziałam co
się dzieje, ani co mam robić. W tym
stanie znalazła mnie matka, odepchnęła na bok, aż uderzyłam w drzwi i nabiłam
sobie siniaka. Sznur puścił, nie wytrzymał ciężaru i ojciec upadł na szkło.
Matka uklękła obok niego i zaczęła płakać, po czym bić go po torsie.
Wrzeszczała coś pod nosem, już nawet nie pamiętam co, miałam dziesięć lat.
Jedyne co mi utkwiło w pamięci to to, jak rzuciła we mnie odłamkiem szkła,
trafiając w policzek i krzyknęła:
- To przez was,
wstrętne bachory !
Płakałam, a krew
ciekła mi po policzku, spływała do brody i plamiła dywan. Tą ranę mam aż do
dziś, już zawsze będzie towarzyszyć mi, przypominać o tamtym wieczorze.
Uciekłam stamtąd, wybiegłam na dwór i usiadłam na schodach. Sąsiadki patrzyły
na mnie, szeptały między sobą, ale nikt… nikt mi nie pomógł. Widzieli jak
krwawię, słyszeli krzyki, ale nikt nigdy nie chciał się mieszać do tej sprawy
aby taka dziesięciolatka jak ja nie cierpiała. Bolało mnie to, znienawidziłam
przez to ludzi.
Trzy lata później
moja matka trafiła do szpitala, przesadziła z narkotykami. Lekarze z trudem
utrzymali ją przy życiu przez zaledwie dziesięć minut. Byłam tam sama z Jake’m,
gdyż kobieta nie miała wielu przyjaciół, nie miała ich w ogóle. Siedziałam przy
jej łóżku i płakałam.
- Mamusiu,
mamusiu. – łkałam, mimo ściśniętego gardła. Jake stał za mną, trzymał dłoń na
moim ramieniu starając się być silnym, silnym dla mnie, jednak widziałam łzy w
jego oczach.
- Widzicie co
życie ze mną zrobiło. Bądźcie lepsi. – to były jej ostatnie słowa, po czym
zamknęła oczy i już nigdy więcej ich nie otworzyła.
Myśleliśmy
obydwoje, że trafimy do domu dziecka, kiedy ni stąd ni zowąd znalazł nas
dziadek, ojciec naszej matki i przygarnął do siebie, zaadoptował. Staruszek był
zupełnie inny od rodziców, był kochany, próbował nam wynagrodzić te wszystkie
lata upokorzeń. Nareszcie byliśmy szczęśliwi, jednak ludzie nadal mieli nas za
nikogo. Mówili mi za każdym razem jak tylko mijałam znajomych rodziców, albo
tym którym się narazili, że jestem nikim, że skończę tak jak moja matka lub
ojciec.
Chciało mi się
krzyczeć. Z trudem mijałam ich bez słowa, z czasem do tego się przyzwyczaiłam,
zaczęłam nosić kamienną maskę, że niby mnie to nie obchodzi, mam w dupie zdanie
innych na mój temat, ale każdego dnia leżałam sama w łóżku i płakałam,
przykrywając usta poduszką, żeby nikt nie słyszał.
-
O czym ty tak myślisz? - usłyszałam głos brata, przywołującego mnie do świata
realnego.
-
A o niczym. - wzruszyłam ramionami. - Robię kolację, chcesz też?
-
Poproszę. - wyszczerzył zęby w uśmiechu i wrócił do swojego pokoju.
Udałam
się do kuchni, gdzie przygotowałam kanapki te same co zwykle. Zaniosłam bratu,
położyłam je na stoliku, stanowiący centrum pomieszczenia, po czym chciałam
wyjść, jednak Jake chwycił mnie za rękę i zatrzymał.
-
Co? - spojrzałam na niego.
-
A herbatka? - zrobił słodką minę, przez którą zawsze ulegałam.
-
Spadaj. - wyszczerzyłam zęby, mrużąc przy tym oczy, naśladując Jake'a który
często tak robił.
-
Oj no weź, siostraaa! - jęknął.
-
Jak mnie puścisz to ci zrobię! - odparłam.
Puścił.
Udałam się do
kuchni. Nalałam wody do czajnika i go włączyłam. Podczas gotowania się wody
wyjęłam kubek, niestety prześlizgnął mi się po palcach, lądując rozbity na
kamiennej podłodze. Przymknęłam oczy, po czym wzięłam dziesięć krótkich
oddechów, aby się uspokoić, nie dopuścić wspomnień do głowy.
- Valerie,
wszystko okej? – do kuchni przybiegł Jake. Przyjrzał mi się badawczo, a
następnie troskliwie do siebie przytulił. Schowałam twarz w jego klatce
piersiowej i oddychałam spokojnie.
- Wszystko gra. –
odpowiedziałam, odsuwając się.
- Ja posprzątam,
idź się uczyć.
- Oh, musiałeś. –
jęknęłam przypominając sobie o stosie pracy domowej. – Ale dziękuję, dobry z
ciebie brat.
- Najlepszy. – mrugnął
do mnie, po czym zabrał się za sprzątanie szkła.
Jake z reguły był
bardzo leniwy, chociażbym nie wiem ile prosiła żeby zamknął okno, przy którym
zawsze siedzi bo tam jest jego biurko, a na nim laptop, to nigdy nie zamknie,
tylko ja muszę przejść przez cały pokój i to zrobić. Jednakże kiedy znajdzie
się taka potrzeba, zawsze przybiega do mnie aby pomóc. Ja miałam tylko jego i
on miał tylko mnie…. No i Sarę, ale ona się nie liczy. Nauczyliśmy się radzić
sobie we dwójkę, po śmierci dziadka nie było łatwo. Tylko on nas kochał,
tolerował, reszta rodziny odwróciła się od nas przez rodziców, mimo iż
szukaliśmy ich tygodniami, prosiliśmy o pomoc, to nikt nie zechciał nam jej
udzielić.
Na szczęście
udało nam się, jak miałam jedenaście lat, ukraść matce trochę pieniędzy tak, że
nawet nie zauważyła tego i poszliśmy na naleśniki, o których normalnie mogliśmy
tylko pomarzyć. Przez szybę naleśnik arni dostrzegliśmy duży, kolorowy budynek,
a przed nim rozciągał się mały plac, gdzie stała, a raczej poruszała się w rytm
garstka młodych ludzi, nie tylko nastolatków ale też małych dzieci. Wszyscy
mieli uśmiechy na twarzach, cieszyli się, to co robili sprawiało im radość.
Pomyślałam wtedy, że to cudowne iż coś takiego może komuś dawać taką energię,
może na nas też tak zadziała? Chcieliśmy być szczęśliwi!
Po zjedzonych
naleśnikach udaliśmy się do tej grupki, chwile staliśmy z boku i tylko
patrzyliśmy, aż podszedł do nas jakiś wysoki mężczyzna. Trochę się
przestraszyłam, że każe nam sobie iść, wywali , albo zadzwoni po policję , matka
się dowie i znowu dostaną lanie. Jednak nic takiego nie nastąpiło.
- I jak, dobrze
się bawicie? –zapytał nas wesoło.
- Pewnie. –
odpowiedział Jake, który był znacznie śmielszy ode mnie. – A co to takiego?
- To taniec. –
odparł, wcale nie zdziwiony. – Tańczyliście kiedyś? – odpowiedziałam mu
przeczącym ruchem głowy. – A chcielibyście spróbować?
- Tak. –
niepewnie wykrztusiłam te słowa.
Przez dwa
tygodnie mieliśmy lekcje za darmo. Dan przyjął nas takich, jakimi byliśmy, nie
przejmował się, że mam wszystkie ubrania o rozmiar za duże, przetarte, niektóre
dziurawe i znoszone, Jake tak samo. Dla niego liczyło się to, że mógł nas
nauczyć tańczyć – tak też zrobił. Taniec dawał nam niesamowitą radość, nigdy
czegoś takiego nie doświadczyłam, gdy tańczyłam to jakbym przenosiła się w inny
świat. Mój świat.
Po czterech
latach byliśmy najlepsi w grupie. Dan znał naszą sytuację rodzinną, był w sumie
jak prawdziwy ojciec, którego nigdy nie mieliśmy. Dlatego też zaoferował nam
pracę w swoim studio, oczywiście niektóre dziewczyny z mojego rocznika, nawet
młodsze wyraziły ku temu sprzeciw, ale z czasem musiały się do tego dostosować.
Nie miały jednak problemu z lekcjami u Jake, a wręcz przeciwnie, wszystkie się
pchały do niego na zajęcia, właśnie w ten sposób zarabialiśmy, dodatkowo mój
brat pracował wieczorem w barze jako barman, więc wiedliśmy znośne życie.
Usiadłam przy
biurku mając przed sobą stos książek. Strasznie mi się nie chciało tego
wszystkiego robić, ale wiedziałam, że pewnego dnia będę musiała iść do prawdziwej
pracy, bo nie wiem czy Dan pozwoli mi zawodowo pracować w studio, zwłaszcza jak
ten Bieber się teraz tutaj panoszył.
Byłam wściekła,
ponieważ ja i Jake staraliśmy się być jak najlepsi przez tyle lat,
zapracowaliśmy na te stanowiska, a on nie. Po prostu sobie przyjechał i już ma.
Moja złość, adrenalina nie pozwalała mi na normalne skupienie się na lekcjach.
Westchnęłam. Włożyłam słuchawki na uszy i położyłam się na łóżku wygodnie.
Zamknęłam oczy, wsłuchując się w moją ulubioną muzykę. W myślach tańczyłam na
wielkiej scenie, światła były skierowane tylko na mnie i miałam najlepszy układ
jaki potrafiłam. Ludzie uśmiechali się, klaskali do rytmu, a moje usta układały
się w szeroki uśmiech. Takie myśli zawsze mnie odprężały, wyzwalały od złych.
Nagle poczułam,
że ktoś mi zdejmuje słuchawki.
- Ej ! –
wrzasnęłam odruchowo.
- Marsz do
lekcji! – odpowiedział mi tym samym Jake.
Wywróciłam
teatralnie oczami, ale posłusznie wyłączyłam muzykę i udałam się z powrotem do
biurka. Usiadłam na krześle, zaczęłam od matmy z którą zazwyczaj szło mi łatwo,
później chemia i na końcu biologia, przy której zaledwie zmrużyłam oczy na
kilka sekund, a głowa już opadła.
Rano obudziłam
się w łóżku nieco zdezorientowana. Ostatnie co zapamiętałam to, że robiłam
krzyżówki genetyczne, a potem… film się urwał. A teraz jestem w łóżku, co
znaczy iż braciszek mnie przeniósł. Uśmiechnęłam się nieświadomie. Odgarnęłam
kołdrę i spojrzałam na zegarek. Była dopiero siódma rano, bardzo wcześnie jak
na sobotę.
Zjadłam lekkie
śniadanie, oglądając jakąś starą telenowelę. Po godzinie ubrałam się w czarny
dres i białą bokserkę, założyłam buty do biegania. Wychodząc spojrzałam na
Jake’a który jeszcze słodko spał z ręką zwisającą z łóżka i rozdziawioną buzią.
Potrząsnęłam głową, po czym zamknęłam mieszkanie.
Uwielbiałam rano
biegać, zawsze wtedy było takie rześkie powietrze, puste ulice, cisza i spokój.
Nikt mnie nie widział, więc nie stresowałam się, biegłam jak chciałam, często
przy tym śpiewałam razem z wokalistą, który nucił mi do uszu. Nie musiałam
obawiać się, że ktoś mnie przyłapie, bo zwyczajnie ludzie spali.
No właśnie,
normalni ludzie spali, tylko nie ten cholerny Bieber.
Zwiększyłam
tempo, chcąc zobaczyć na moim zegarku, który pokazywał dystans, czas i prędkość,
jak szybko potrafię biec. Miałam średnio 20km/h, jeszcze nigdy wcześniej nie
udało mi się osiągnąć takiej prędkości. Byłam z siebie zadowolona na maksa,
mimo tego że moja twarz przypominała teraz pomidor, a krople potu spływały z
czoła.
Nagle zza zakrętu
wyskoczyła jakaś postać, powodując upadek. Z taką prędkością to ja przeważyłam
i upadłam na tą osobę, która jęknęła przeraźliwie. Było mi strasznie wstyd,
ponieważ lekka to ja nie byłam. Od razu odchyliłam twarz i wrzasnęłam, gdy
zobaczyłam Biebera.
- O-Mój- Boże !
Zrobiłam się
jeszcze bardziej czerwona, zwłaszcza, że to ja leżałam na nim. Byłam cała
sparaliżowana, nawet nie pomyślałam o tym, żeby z niego zejść.
- Ugh, bardzo
chętnie bym sobie z tobą poleżał dziecinko, ale łamiesz mi żebra. – parsknął przyduszonym
śmiechem.
- O mój Boże, o
mój Boże, o mój Boże. – powtarzałam cały czas, próbując niezdarnie wstać.
Niestety kiedy wstawałam, zapomniałam że moja noga ugrzęzła pod jego i runęłam
jeszcze raz tym razem zderzając się z nim nosem. Obydwoje jęknęliśmy, złączeni
w bólu. – Ja po prostu nie wierzę. – warknęłam.
- Ja też.
Normalnie dziewczyny się na mnie rzucają, żeby pocałować a nie rozwalić mi nos.
– cały czas się śmiał.
Nie
odpowiedziałam mu, ponieważ cała się trzęsłam ze złości, zmieszaną ze wstydem.
Wstałam, próbując jak najmniej dotykać Justina, który również zaczął się
podnosić. Próbował złapać mnie za kostkę, ale wyrwałam mu się i pobiegłam jak
najszybciej mogłam, nie oglądając się za siebie. Słyszałam, że coś krzyczał,
ale muzyka zagłuszyła go, całe szczęście.
Serce biło mi
bardzo szybko, aż bałam się, że ktoś mógł je usłyszeć. Starałam się jak
najszybciej zapomnieć o tym zdarzeniu, ale jak na złość ono ciągle wracało w
zwolnionym tempie. Szlag by to! Chciałam iść dzisiaj do studia, żeby dokończyć
układ który sama wymyśliłam, może kiedyś go pokażę Danowi, może kiedyś go
wykorzystamy. Byłabym wtedy w siódmym niebie. Niestety Bieber też musiał sobie
wybrać porę, którą zazwyczaj ja miałam. Wszędzie się plącze, zabiera wszystko,
zanim się zorientuje przejmie całe studio. Nie mogę do tego dopuścić!
Im bardziej
intensywnie o tym myślałam, tym szybciej biegłam, aż dotarłam z powrotem pod
blok. Dopiero gdy stanęłam, poczułam jak bardzo bolą mnie nogi. Nie byłam
pewna, czy dam radę wyjść na to trzecie piętro w takim stanie, ale spróbowałam.
Wychodziłam bardzo wolno, cały czas trzymając się poręczy. Gdy dotarłam do
naszego mieszkania, okazało się, że Jake nadal sobie smacznie spał, mimo iż
minęła pełna godzina.
- Wstawaj
śpiochu. – walnęłam go poduszką w twarz. On tylko mruknął coś pod nosem i
przewrócił się na drugi bok. Westchnęłam, po czym podeszłam do wieży, włączyłam
na cały głos radio, gdzie darła się z głośników Whitney Huston.
- Już wstaje! –
jęknął Jake.
Zostawiłam
włączone radio, niech sam je wyłączy, przynajmniej się obudzi. Ja natomiast
przebrałam się w luźne bordowe dresy oraz białą, dużą koszulkę i postanowiłam
iść do sklepu. Nie lubiłam chodzić do jakiegokolwiek, gdyż zawsze było tak
samo, jednak w lodówce i różnych innych szafkach świeciły pustki, więc ktoś
musiał je uzupełnić. Tym kimś zawsze byłam ja, Jake był zbyt leniwy.
Gdy wychodziłam,
radio jeszcze grało, ale to już nie był mój problem. Szłam ze słuchawkami w
uszach, zawsze gdziekolwiek szłam słuchałam muzyki, ponieważ znudziło mi się
gadanie ludzi, a dzięki piosenkom odpływałam w inny świat – mój świat, udawałam
że nie widzę kpiących spojrzeń i nie słyszę wyzwisk.
Stałam w dość
długiej kolejce po pieczywo, kiedy ktoś wychodząc mocno trącił mnie ramieniem,
aż słuchawki wypadły mi z uszu i usłyszałam od starszej pani z przodu:
- Ciekawe kogo
tym razem okradła, żeby mieć pieniądze.
Te słowa ugodziły
mnie prosto w serce, mimo iż stale sobie powtarzałam w myślach „Oni chcą cię
tylko sprowokować, nie daj im się. Nie słuchaj ich, dobrze robisz”, ale nie
potrafiłam zapanować nad krwawiącym sercem. Niemal czuło się w powietrzu, że
nie jestem tu mile widziana, jednak musieliśmy z czegoś żyć. Nie mieliśmy aż
tylu pieniędzy aby się przenieść do innego miasta, poza tym tu było studio,
nasza oaza spokoju, chociaż i tak bywało w nim różnie.
Nie wtrącałam
się, nie odpowiedziałam na to zdanie, gdyż nie miałam ochoty tracić nerwy.
Zaciskając mocno pięści, aż kostki mi zbielały, doczekałam się swojej kolei.
Jednak jakaś kobieta szturchnęła mnie w ramię, wpychając się tuż przede mną.
- Poproszę sześć
bułek i chleb razowy. – powiedziała.
Wzięłam głęboki
wdech i wydech, „Nie denerwuj się Valerie” – powtarzałam, jednak straciłam
cierpliwość kiedy wszyscy mnie popychali i wpychali się w kolejkę, tak, jakby
mnie tu wcale nie było. Dla nich byłam powietrzem.
Nie wiedziałam co
robić, więc też się przepychałam. Czułam jak łzy napływają mi do oczu, kiedy
ludzie traktowali mnie jak niepotrzebną rzecz, którą trzeba wyrzucić, ale nie
pozwalałam im spłynąć.
- Dwa razowe
chleby. – powiedziałam szybko, kiedy przez chwilę stałam tuż przed kasą.
Kobieta spojrzała
na mnie spod przymrużonych oczu i bez słowa podała mi to, czego chciałam. Dałam
jej szybko pieniądze i nie czekając na resztę wybiegłam z piekarni. Przetarłam
łzy, trzymając zaciśnięte ręce na bochenkach chleba. Tak było za każdym razem,
nie rozumiałam dlaczego ludzie tak bardzo mnie nienawidzą.
Wróciłam szybko
do domu. Jake już nie spał, gdy tylko mnie zobaczył, wstał gwałtownie i mnie
przytulił. Wybuchłam płaczem, wtulając się prosto w jego ramiona. On pogłaskał
mnie delikatnie po włosach, po czym odsunął od siebie aby wytrzeć mokre
policzki od łez.
- W porządku?
- Tak. –
pokiwałam głową.
Od autorki: Mam nadzieję, że się podoba. Dodałam w miarę szybko, następny będzie pewnie za tydzień, nie dłużej. Chciałam wam życzyć udanego roku szkolnego, wiem, że nikt się nie cieszy, ale przeżyjemy to kochani xx
Świetny rozdział :-)
OdpowiedzUsuńJAK JA KOCHAM TO OPOWIADANIE! Słowo. To jest jedno z moich ulubionych. Współczuje Jake'owi i Valerie takiego dzieciństwa. Sama pewnie bym tego nie wytrzymała. Ci ludzie co tak plotkują o niej to jacyś idioci. Na jej miejscu to bym coś powiedziała tej babie. Rozdział ja zwykle genialny. Już nie mogę się doczekać następnego. ♥
OdpowiedzUsuńTylko współczuć im takiego dzieciństwa. Jak to czytałam to przypomniało mi się moje opowiadanie o Shaylon i Justinie, jak ja pisałam o takich rzeczach to miałam dreszcze i podczas czytania tego rozdziału też to czułam. Akcja z Bieberem była genialna i nie mogę się doczekać kolejnego treningu. No a ta sytuacja w sklepie to była straszna. Tej babie to bym dała w pysk. Jak można wygadywać takie rzeczy? Jak można być takim bezczelnym? Rozdział genialny, czekam na następny. :)
OdpowiedzUsuń