wtorek, 16 września 2014

ROZDZIAŁ 4

         Następnego ranka, obudziłam się wcześniej, nawet przed samym Jake’m i postanowiłam zrobić mu śniadanie, jak obiecałam. Mój umysł nadal pływał w snach, więc ledwie przytomna poczłapałam do kuchni. Wyjęłam mleko z lodówki i upiłam kilka łyków, aby się rozbudzić, a następnie zaczęłam robić kanapki oraz kawę.
         - Uhh, cześć. – Jake usiadł niewyspany na stołku przy blacie kuchennym. Podsunęłam kawę i nic nie mówiąc, zaczął ją sączyć.
         - O 7 jedziesz po Sarę? – odpowiedział kiwnięciem głowy. – Co wy właściwie będziecie tam robić? Tak nagle wyskoczyłeś z tą propozycją. Skąd ci się to wzięło?
         - Kobieto, przestań gadać, widzisz, że ledwo żyje. – jęknął Jake, osuwając głowę na blat.
         - Próbuję cię rozbudzić! – poklepałam go po policzku.
         - Przestań! – machnął ręką, żeby mnie odpędzić od siebie. Dopił kawę i poszedł się przebrać w normalne ciuchy. Wrócił całkowicie rozbudzony. – Sara już czeka, muszę lecieć.
         - Ale ja zrobiłam kanapki!
         - To zjesz je na śniadanie przed szkołą. – uśmiechnął się złośliwie. – No chodź tu siostra. – przytulił mnie mocno po czym wziął walizkę i po raz ostatni na mnie spojrzał.
         - Będę dzwonić! – oznajmiłam. – Codziennie.
         - To brzmi jak groźba. – zachichotał. – Na razie.
         Po tych słowach wyszedł, więc zamknęłam za nim drzwi i wróciłam do kuchni. Dokończyłam jeść śniadanie w samotności, już nawet muzyka mi nie pomagała. W mieszkaniu było tak pusto i cicho bez niego. Położyłam się na łóżku, gdyż miałam jeszcze około dziesięciu minut do wyjścia. Wpatrując się w sufit, myślałam o różnych sprawach.
         Dlaczego jestem taka samotna? Dlaczego ludzie mnie nie lubią, co jest ze mną nie tak? Nie chcę być ciągle sama, nie chcę. Dlaczego nikt nie słyszy mojego krzyku? Czasami nie potrzeba ust, żeby krzyczeć. Jake znalazł dziewczynę, która go pokochała mimo reputacji i tego kim jesteśmy, więc czemu ja nie mogę? Jaki jest sens mojego życia? Codziennie robię to samo, wstaję z łóżka, idę do szkoły gdzie wszyscy mnie nienawidzą, wracam do domu żeby się wypłakać, idę do studia i spać. I tak ciągle i ciągle. Jaki w tym sens?
         Skuliłam się w kulkę i zaczęłam płakać. Nie mogłam przestać, cała się trzęsłam, a moje ramiona zrobiły się sine. Podeszłam do lustra i kiedy się do niego zbliżyłam, zauważyłam, że przez łzy moje oczy pojaśniały, były jeszcze bardziej niebieskie – czyste.

         Spóźniłam się na pierwszą lekcję, przez co zwróciłam na siebie uwagę, jednak nie celowo. Musiałam usiąść w pierwszej ławce, tuż przed biurkiem nauczyciela, gdyż tylko ta została wolna. Chcąc, nie chcąc musiałam skupić się na tym, co mówił.
         - Wszystko w porządku Valerie? – drgnęłam, kiedy powiedział moje imię. Podniosłam wzrok na niego. Przypatrywał mi się uważnie, niemal z troską. Pokiwałam głową, lekko przestraszona, gdyż nigdy nie zwracał na mnie uwagi. Zawsze byłam niewidzialna dla nauczycieli. – To idziemy dalej.
         Czułam, że pan Berkins dosyć często na mnie zerkał, jakby chciał się upewnić, czy mówiłam prawdę. Nawet jak wychodziłam, posłał mi lekki uśmiech. Inni uczniowie również byli zdziwieni i spoglądali na mnie podejrzliwie. Starałam się to ignorować, po czym wyszłam na korytarz. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam Justina kroczącego przez przedsionek, a wszystkie pary oczu skierowane były na niego.
         Domyślałam się, że tak mogło być na początku, bo w końcu rzadko kto, przenosił się do naszej szkoły. Zwłaszcza ktoś taki jak on, który wzbudzał poruszenie wśród płci pięknej. Jedna z nich – Allison wybiła się z tłumu i „przypadkiem” wpadła mu w ramiona.
         - Oh, przepraszam. – wyczytałam z jej ust. – Potknęłam się. – wykonała jakiś tik z oczami, po czym przerzuciła pasmo długich, kasztanowych włosów przez ramię. – Jestem Allison.
         - Justin. – przedstawił się. – Oprowadzisz mnie?
         - Jasne! – pisnęła zadowolona, po czym chwyciła go za łokieć i zwycięskim krokiem szła przed siebie.
         Ja stałam nieruchomo, przyglądając się tej sytuacji. Następną lekcję miałam wf, a sala gimnastyczna była tuż za plecami Biebera i Allison. Przerwa trwała zaledwie pięć minut, a to zbyt mało czasu na przebranie się, więc chcąc, nie chcąc musiałam iść w ich kierunku. Spuściłam głowę, aby wtopić się w tłum. W pewnym momencie usłyszałam:
         - O, Valerie. Cześć. – podniosłam wzrok na niego. Dlaczego nie zdziwiło mnie to, że się uśmiechał? Puścił mi oczko, a Allison wyglądała, jakby ktoś ją rozjechał, co mnie szczerze rozbawiło, aż się uśmiechnęłam lekko.
         - To ty ją znasz? – spytała niechętnie, patrząc na mnie z dystansem.
         - Pewnie. – odpowiedział lekko. – To moja przyjaciółka. – wybałuszyłam oczy na te słowa. Zanim się zorientowałam, Justin puścił szatynkę i podszedł do mnie, po czym cmoknął ustami gdzieś między czołem a włosami. – Widzimy się potem. – poklepał mnie po ramieniu, po czym chwycił z powrotem Allison i odeszli.
W tym momencie, wszyscy się na mnie gapili, ale nie tak jak zawsze, znienawidzonym, obrzydzonym wzrokiem, tylko bardziej zszokowanym. Niemal słyszałam ich myśli „Jak ktoś taki jak Justin zadaje się z kimś takim jak ona, czyli ja”. Zadowolona z ich zdumienia, ruszyłam pewnym krokiem ku Sali gimnastycznej, korzystając z tego, w jakim stanie się znaleźli. Nie rozumiałam dlaczego Justin to zrobił, ale byłam w pewnym sensie mu wdzięczna za to. Jednak nie mogłam zapomnieć o tym, że przejął moje zajęcia, więc nic się nie zmieni. Nie może.
Przebrałam się w łazience, gdyż nie chciałam pokazywać swoich blizn i aby dziewczyny nie oceniały mojego ciała, jak się przebierałam. To zawsze mnie krępowało, bo wiem, że nie byłam idealna. Jako pierwsza wyszłam na stadion, może dlatego iż nie miałam z kim gadać, a reszta zawsze się spóźniała właśnie przez gadanie ze sobą. Ja niestety/na szczęście nie miałam tego problemu.
- To ostatni raz kiedy się spóźniacie! – podniosła głos trenerka. – Dzisiaj będziecie biegać na czas. – dziewczyny odpowiedziały jej jęczeniem i wspólnym biadoleniem. – Tratata, nie obchodzi mnie co o tym myślicie. To się będzie zaliczać do waszej oceny końcowej, nieważne jaki będziecie miały czas, wszystkie muszą biegać. Można poprawić tą ocenę, ale dopiero pod koniec semestru. Teraz się rozgrzewajcie i pobiegajcie parę kółek.
Trenerka usiadła na trybunach z dziennikiem i zaczęła coś w nim pisać. Dziewczyny stanęły w kółku, zaczynając narzekać na kobietę. Nic, nigdy im nie pasowało, gdyż żadnej się nie chciało nigdy ćwiczyć. Ja natomiast rozciągałam się z boku, ignorując spojrzenia, rzucane ku mnie. Po dziesięciu minutach rozgrzewki, zaczęłam truchtać wokół stadionu.
- Okej, dziewczęta. Miałyście czas na poćwiczenie, teraz wszystkie bieg na 1000 metrów. Ustawić się po siedem na każdym pasie.
- Ale proszę pani! – próbowała protestować jedna z nich.
- Nie ma żadnego „ale”. Na mój znak. White biegniesz w ostatniej turze, pozwól teraz innym. – rzuciła do mnie, kiedy próbowałam wejść na ostatni tor.
- Oh, jasne. – mruknęłam i podążyłam do ławki.
- To nic złego. – odwróciła się do mnie. – Chcę coś sprawdzić.
Pokiwałam głową i cierpliwie czekałam na swoją kolej. Widziałam, jak dziewczyny niechętnie biegają, część sobie olewała i biegła truchtem, po drodze rozmawiając. Niektóre po bieganiu siedziały spocone na trybunach, śmiejąc się nawzajem z siebie. Zazdrościłam im. Też chciałam zawsze mieć taką przyjaciółkę, jednak nie było mi to widać dane. Jestem skazana na samotność.
- Benson, Gringe, Dashwood, Corell, White, Twigh, Williams! – wyczytała kolejne nazwiska, w tym moje, więc od razu podniosłam się.
Jak zwykle dziewczyny zajęły najlepsze miejsca, ja miałam to najdalsze, ale nie przejmowałam się tym. Po usłyszeniu gwizdka ruszyłam spokojnie, lecz niezbyt wolno, ale szybko też nie, gdyż oszczędzałam siły na końcówkę, gdzie zamierzałam przyśpieszyć.
- I co? Na co ci było to bieganie wcześniej? – zaśmiała się złośliwie do mnie Wendy Benson, która była pierwsza z naszej grupy. Biegła najszybciej jak mogła, ale widziałam, że już była zmęczona i brakowało jej sił. – I tak będziesz ostatnia! – reszta jej zawtórowała, jednak to wcale mnie nie zniechęciło, a wręcz odwrotnie. Przyśpieszyłam, wyprzedzając po kolei dziewczyny, aż dotarłam do Wendy. Mina jej zrzedła, kiedy mnie zauważyła obok siebie.
- Ostatnie okrążenie! – krzyknęła trenerka.
Przyśpieszyłam na maksa, Wendy to zauważyła i zaczęła panikować. Wtedy poczułam, że tracę grunt pod nogami, lądując na ziemi. Zapiekło jak cholera, kiedy zderzyłam się z ziemią. Inne dziewczyny nawet się tym nie przejęły, tylko mnie przeskoczyły. Jęknęłam i spróbowałam o własnych siłach wstać, ale ponownie upadłam. Zaczęło mi się kręcić w głowie i straciłam orientację, gdzie jest góra a gdzie dół.
- White! – usłyszałam krzyk kobiety. – Ej ty! Pomóż mi ją wziąć.
Nie wiedziałam do kogo wołała, ale po chwili poczułam, że próbują mnie podnieść. Moje ciało było takie ciężkie, niemal bezwładne. Ostatkami sił uniosła rękę, aby móc ścisnąć ją na czyimś, bardzo umięśnionym ramieniu. Druga ręka owinęła mnie w pasie.
- Już idziemy White, spokojnie. Zaraz będziesz u pielęgniarki.
Trenerka mówiła do mnie cały czas, przez całą drogę. Nie wiedziałam, kto inny mnie niesie, gdyż nie miałam siły odwracać głowy. Dopiero gdy się położyłam na kozetce, zobaczyłam Justina. Uśmiechał się.
- Nie masz szczęścia w bieganiu. – powiedział.
- Co ty tam.. do cholery… robiłeś..? – wykrztusiłam z siebie.
- Musiałem zanieść jakieś papiery do trenera. – wzruszył ramionami.
- Nie licz na nic, przyjdę dzisiaj na zajęcia. – syknęłam.
- No cóż, kłóciłbym się. Chyba nie widziałaś swoich ran na nogach. – puścił to cholerne oczko i wstał. – Zajęcia są dzisiaj moje White. – znowu cmoknął moje czoło.
- Dupek! – krzyknęłam za nim, a on kiedy wychodził śmiał się.
Zaraz potem pożałowałam tego, ponieważ głowa mnie potwornie rozbolała i jęknęłam głośno.
- Już, już, zaraz się tobą zajmiemy. – powiedziała pielęgniarka.
Dała mi zimny okład na czoło, po czym zajęła się moimi ranami. Obandażowała mi nogę, aby rana się porządnie zagoiła a łokcie zakleiła plastrami. Kiedy poczułam się na tyle, żebym mogła wstać, wzięłam tabletki przeciwbólowe. Było mi już coraz lepiej, ale musiałam wrócić do szatni, aby się przebrać przez co spóźniłam się na następną lekcję.
Droga ze szkoły do domu zajęłaby mi znacznie dłużej piechotą, zwłaszcza przez moje nogi. Jedynym plusem tego wszystkiego było to, iż Wendy poszła do dyrektora i jest zawieszona na jakieś dwa tygodnie, plus musi zdawać z całego wf-u. Trenerka była oburzona jej zachowaniem, bowiem przez całe 30 lat, kiedy uczyła w tej szkole, nigdy nie zdarzyło się jej coś takiego wśród uczniów.
Usiadłam na przystanku w oczekiwaniu na autobus, który miał przyjechać za jakieś dwadzieścia minut. Jednak czekałam znacznie krócej, gdyż stanął tuż przede mną wielki, srebrny jeep. Gdy szyba się odsunęła zobaczyłam…
- Dan. – zdziwiłam się. – Miałam do ciebie przyjść jak wezmę rzeczy z domu.
- Wsiadaj, podwiozę cię. Słyszałem o twoim wypadku podczas biegania. – no nie wątpię, musiał to zrobić. - Zostaniesz dzisiaj w domu, póki rany się trochę nie zagoją.
- Nie! – zaprzeczyłam gwałtownie. – Nie ma mowy! Już mi lepiej. Poleżę godzinkę i będzie okej. Naprawdę! – spojrzenie Dana mówiło bardzo dużo, a mianowicie, że nic z tego nie wyjdzie, w ogóle mi nie wierzy. – Ja nie ustąpię. – zacisnęłam mocno usta, aż utworzyły się w jedną, wąską linię.
- W to nie wątpię, ale i tak zostajesz. NIC mnie nie przekona do zmiany zdania. – podkreślił.
- I nie musi. – burknęłam pod nosem.
- Co?
- Nie, nic. – uśmiechnęłam się szeroko, chcąc zamaskować minę do mojego planu.
Dojechaliśmy na miejsce po piętnastu minutach, byłoby szybciej, jednak przez korki w centrum, przedłużyło się. Dan chciał wejść ze mną na górę po rzeczy, ale zapewniłam go, że sama dam sobie radę. Wyjęłam walizkę spod łóżka i zaczęłam pakować przypadkowe bluzki i dwie pary dżinsów, które powinny mi wystarczyć, a dresów ze cztery. Do szkolnej torby spakowałam wszystkie zeszyty na ten tydzień, bo książki trzymałam w szafce. Pozamykałam okna, poczym zarzuciłam torebkę na ramię i z walizką wyszłam na korytarz. Zamknęłam mieszkanie, aby następnie móc zejść na dół. Trochę to potrwało. Dan pomógł mi załadować to do jego bagażnika, po czym ruszyliśmy do jego domu.
Mieszkał blisko studia oraz jak sam wspomniał, obok Bieberów. Skrzywiłam się słysząc to, ale dobrze, że mnie ostrzegł. Teraz będę wiedzieć, iż swoboda w tym domu nie będzie mi sprzyjała. Dom był bardzo ładny, biały z czarnym dachem, a na zewnątrz, wokół niego zasadzone kwiatki dopełniały całość. Na powitanie przywitał nas duży, lecz piękny husky. Zaczął skakać tak wysoko, że prawie był mi równy.
- O rany, jaki słodki. – rozczuliłam się na jego widok, po czym zaczęłam go głaskać. On jeden wydawał się cieszyć, kiedy mnie widział. Może dlatego iż nie oceniał ludzi po przeszłości, a kochał bezwarunkowo. – Jak się wabi? – spytałam Dana.
- Rocky.
- Jak ten bokser?
- Dokładnie. Żona uwielbia ten film o nim.
Nie wiem czemu, ale świadomość że Dan ma żonę zbiła mnie z tropu. Zawsze był tylko Dan, sam jeden. Nigdy nie widziałam przy nim żadnej kobiety, a znałam go ładnych parę lat. Co jeszcze, może okaże się, że ma dzieci? Zanim jednak zdążyłam o tym pomyśleć, weszliśmy do środka.
- Twój pokój jest jako ostatni na górze. – oznajmił Dan.
- Ee, a nie byłoby jakiegoś na parterze? – w moim planie to było bardzo ważne.
- No jest jeden, za kuchnią, ale bardzo malutki i niezbyt ładnie urządzony. – skrzywił się Dan. - Zazwyczaj Rocky uwielbia tam spać.
- Poradzę sobie z tym. – wzruszyłam ramionami.
- No dobrze, jak uważasz. – westchnął mężczyzna.
Podążyłam za nim, a wraz z nami husky. Kiedy drzwi do pokoju się otworzyły, zrozumiałam co Dan miał na myśli mówiąc „niezbyt” ładnie urządzony, jednak mi to w ogóle nie przeszkadzało. Wszystkie ściany były koloru białego, łóżko stało tuż przy oknie, było na nim samo prześcieradło, ale Dan obiecał że przeniesie z góry kołdrę i poduszkę. Naprzeciwko łóżka stało małe biurko, a przy nim obrotowe krzesło. W sumie to byłoby na tyle tych dekoracji. A, no i jeszcze jeden plus, że miałam osobne drzwi do kuchni, więc miałam możliwość w nocy spustoszenia im po cichu lodówki.
- Dalej chcesz tu mieszkać? – spytał mnie z powątpiewaniem Dan.
- Pewnie! – odparłam entuzjastycznie, możliwe nawet, że za bardzo, ponieważ wyglądał na podejrzliwego.
- Okej. Ja mam parę spraw do załatwienia na mieście. Kyle powinna wrócić za godzinę. Nie chce być surowy czy coś, nie będę ci zastępował ojca, ale nie możesz iść na zajęcia, wiesz o tym?
- Wiem. – odparłam.
Dan pokiwał głową. Wiedziałam, że mi nie uwierzył, ale nie chciał tego dopuścić do siebie. Wolał tkwić w błogiej nieświadomości. On pytał się mnie, czy wiem o tym. Wiedzieć, wiedziałam, ale nie wspomniałam, że to zrobię.
Odczekałam chwilę aż poszedł. Równo dziesięć minut przed zajęciami, wyszłam przez okno, z którego wystarczyło jedynie zeskoczyć na ziemię, ale był to krótki skok.  Kolano już mnie nie bolało tak bardzo jak wcześniej, jednak syknęłam, kiedy uderzyłam na ziemię. Dalej poszło już gładko.
Zobaczyłam pod studiem auto Biebera. O nie, ja mu dam. Słyszałam, że muzyka już dudniła, tym bardziej przyśpieszyłam. Wewnątrz mnie aż się wszystko gotowało. Weszłam jednak do środka jak człowiek i zmierzyłam Justina złowrogim spojrzeniem.
- Cześć dzieciaki, wybaczcie, że musieliście czekać, ale już jestem. – rzuciłam do nich wesoło, po czym nieco chłodniej dodałam. – A ty możesz już iść. – spojrzałam na Justina.
- Tak myślałem, że przyjdziesz. Ostrzegłem Dana, ale on ci zaufał tak bardzo, że nie chciał mi uwierzyć. – parsknął. – Wracaj do domu White.
- Chciałbyś. – prychnęłam. – Zejdź mi z drogi, bo się to dla ciebie źle skończy.
- Tak bardzo się ciebie boję. – wywrócił oczami.
- A powinieneś. – odgryzłam się.
Justin podszedł do laptopa, po czym puścił muzykę, którą zawsze ja używałam do rozgrzewki.
- Ćwiczcie na razie sami, ja zaraz wrócę. Muszę się kimś zająć. – spojrzał na mnie znacząco.
- Chyba sobie żartujesz.
Wiedziałam co zamierzał zrobić i wcale mi się to nie podobało.


Od autorki: Wiem, że długo nie dodawałam, przepraszam. Piszę jednak do przodu i mam wenę. Cieszę się, że ktoś to czyta. Dziękuję xx