sobota, 6 września 2014

ROZDZIAŁ 3

         Pod wieczór postanowiłam pójść do studia. Dan mówił, że Justin kończył około 18, więc specjalnie odczekałam pół godziny aż się wyniesie i nie będę musiała przypadkowo znowu się dzisiaj na niego natknąć. Widziałam, że w żadnym oknie światło się nie świeciło, więc droga wolna. Klucz miałam swój, dorobiony, dzięki czemu nie musiałam ciągle pytać Dana o pozwolenie i szukać u kogo dzisiaj on jest.
         Gdy weszłam do środka, wszędzie panowała ciemność, więc zaświeciłam tylko jedne światła, dzięki czemu panował odpowiedni klimat, zwłaszcza że na zewnątrz również było ciemno. Nie przebierałam się, gdyż przyszłam w dresach i luźnej koszulce, jedynie rzuciłam sweter na fotel obok „przebieralni”. Podłączyłam telefon do głośników i puściłam tą samą playlistę co zawsze na rozgrzewkę.
Po porządnej rozgrzewce powtórzyłam układ, nad którym pracowałam od miesięcy, żeby pokazać go Danowi. Skrzywiłam się, widząc ostatni swój ruch, coś mi nie pasowało. Pracowałam nad kolejną częścią z godzinę, nie pamiętam, bo straciłam rachubę czasu. I w tym momencie piosenka przełączyła się na Faydee. Coś we mnie się ruszyło.

W chwilach jak ta, żałuję że istnieję. Nikt nie chce słuchać, choć krzyczę o pomoc. W chwilach jak ta, chciałbym odpuścić. Otworzyć okno, uwolnić się by wreszcie móc być sobą

Zaczęłam leżąc na podłodze, a wraz z narastającym tempem podnosiłam się, a moje ruchy były coraz bardziej energiczne, gwałtowne. Starałam się wyrzucić z siebie wszystkie złe emocje. Śpiewałam razem z wokalistą, wkładając w to całe swoje złamane serce.

Ale pojawiasz się Ty. Stoisz przede mną, próbując zrobić ze mnie głupca. Zabrać to, co we mnie najlepsze. Tak, jesteś Ty. Próbujesz się mnie pozbyć, dokopać, kiedy leżę. Ale to mnie już nie powstrzyma, nie

Wyobraziłam sobie tych wszystkich ludzi w lustrach naokoło mnie. Podbiegałam do każdego, pokazałam gdzie mam ich wyzwiska, ich ataki w naszą stronę. Ja się nie poddam, będę walczyć! Skoczyłam wysoko, a moje pięści wytrzeliły przed siebie, omal nie uderzając w lustro. Czułam niesamowitą energię, czerpiąc z tej muzyki.

Jak to jest wiedzieć, że mnie to nie obchodzi? Że Twoje słowa nic nie znaczą. Wstanę, kiedy Ty upadniesz. Jak to jest wiedzieć, że jestem do tego zdolny?. Zdolny do rzeczy, których się nie spodziewasz

Kiedyś pokaże im co potrafię, pokażę wszystkim, że nie jestem nikim. Ja nie jestem moją matką, czy ojcem. Jestem sobą! Kogo do cholery obchodzi, kim są moi rodzice. Nazywam się Valerie White i udowodnię, że jestem wartościowym człowiekiem.

Nie mów mi, że nie jestem na tyle dobry. Nie próbuj mnie pogrążyć. Bo wstanę. A Ty będziesz skończony. YOU GIVE ME FIRE. Za każdym razem, gdy przechodziłeś obok. Stoję twardo na ziemi. I nie upadnę

Tańcząc dalej, dawałam z siebie wszystko. Wyobraziłam sobie, że jestem na scenie a wokół mnie ludzie patrząc z podziwem. Wyobraziłam sobie, tych wszystkich ludzi, którzy we mnie nie wierzą, życzą porażki, jak ta ich pewność siebie schodzi im z twarzy. Nareszcie zrozumieli, że nienależny oceniać człowieka po tym, z jakiego domu pochodzi, ile ma pieniędzy ani po jego przeszłości.
Kiedy utwór dobiegł końca, ja klęczałam, pochylona ku podłodze z uśmiechem na twarzy. Przewróciłam się na plecy, próbując uspokoić oddech, ale adrenalina wciąż krążyła we mnie, stopniowo opuszczając ciało. Czułam ulgę, jakby coś negatywnego, cała złość na wszystko i wszystkich ze mnie uleciała.
Porozciągałam się jeszcze przez parę piosenek, żebym nie miała później zakwasów, po czym schowałam telefon, ubrałam sweter i już miałam wychodzić, kiedy w drzwiach stanął, nie kto inny jak Justin.
- Bieber. – wymsknęło mi się.
- Tak mam na nazwisko. – uśmiechnął się figlarnie. – Wybacz, że ci przeszkadzam, ale zostawiłem coś.
- Spoko. Zamknij studio, ja wychodzę. – chwyciłam za klamkę i już miałam wychodzić, kiedy chwycił mnie za łokieć i nie pozwolił wyjść. – No co?
- Zostawiłem klucz w domu. Możesz ty zamknąć?
W odpowiedzi westchnęłam i pokiwałam głową. Nie uśmiechało mi się czekać na szlachetnego pana Biebera, ale musiałam zamknąć studio, więc postanowiłam, że zaczekam na zewnątrz. Ledwo otworzyłam drzwi, powitał mnie chłodny wiatr, aż cała się zatrzęsłam z zimna.
- No ciepło nie jest. – rzucił lekko chłopak, mijając mnie. – Idziesz?
Podążyłam za nim. Drzwi gwałtownie się zamknęły przez mocny podmuch wiatru. Moje włosy latały wszędzie, tym samym zasłaniając mi widok na zamek. Wtedy poczułam jak Bieber zbiera wszystkie kosmyki razem, formując kucyk, żebym mogła zamknąć studio. To był miły gest, ale nie przyznałam się do tego. Jak najszybciej chciałam mieć go z głowy i wrócić do ciepłego domu.
- Jest zimno, więc chodź, podwiozę cię. – zaproponował. – Gdzie mieszkasz?
- Nie potrzebuję podwózki.
Nie chciałam się z nim zaprzyjaźniać, nie po tym jak bezczelnie sobie przejął moje zajęcia, przekabacił Dana i innych w studio, ja taka nie będę.
- Jest naprawdę ciemno, zimno i trochę niebezpiecznie, nie sądzisz?
- Niebezpiecznie jest zarówno w dzień jak i w nocy, przy ludziach jak i samotnie. – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
- Jak chcesz, ale byłoby szkoda gdybyś się przeziębiła, bądź trafiła do szpitala akurat przed mistrzostwami. – mrugnął do mnie. – Do zobaczenia w poniedziałek.
- Prędzej umrę. – mruknęłam pod nosem, już nawet nie zależało mi na tym, czy to słyszał, czy też nie.
Odwróciłam się i zacisnęłam mocno zęby, idąc przed siebie. Już w połowie drogi zaczęłam żałować, że nie pojechałam z Bieberem. Było zimno jak cholera, cała zrobiłam się sina, a na ramionach miałam gęsią skórkę. Uparta przy swoim szłam przed siebie, kiedy mój telefon zadzwonił.
- Tak? – starałam się stłumić zgrzytanie zębami.
- Jak tam u ciebie? – to był Jake.
- Kontrola?
- Może. – odparł szczerze, co doceniam, ale czasami przesadzał.
- Nic się nie stało, wszystko g-gra.
- Na pewno? Gdzie jesteś?
- Jake zajmij się Sarą i daj mi spokój! – pisnęłam i jak najszybciej rozłączyłam się. Wsunęłam z powrotem słuchawki do uszu.
Byłam już tak blisko bloku, chociaż przez zdrętwiałe kończyny droga dłużyła mi się niemiłosiernie. Gdy stanęłam przed klatką, zaczęłam nerwowo szukać kluczy, ulżyło mi jak znalazłam je w tylnej kieszeni dresów. Wtedy usłyszałam głośny pisk, zawracającego samochodu. Mogłabym przysiąc, że to ten sam, którym jechał Bieber…
Potrząsnęłam głową, aby wyrzucić z głowy ten obraz, a następnie weszłam szybko do środka. Przeskakiwałam co kilka stopni, aby jak najszybciej dotrzeć do domu. Kiedy znalazłam się w mieszkaniu, cieplutkim mieszkaniu, miałam wrażenie, że zaraz się rozpłynę. Zrzuciłam sweter i usiadłam, zawinięta w gruby koc z kubkiem ciepłego kakao przed telewizorem. Minęło trochę czasu, zanim znalazłam jakiś fajny film, a potem moje powieki powoli zaczęły opadać...
Następnego dnia obudziłam się po południu, spałam znacznie dłużej niż się tego spodziewałam po sobie. Jake był już w kuchni, gotując obiad. Na ustach gościł mu szeroki uśmiech, domyślałam się, że z powodu Sary. Zazdrościłam mu tego szczęścia, miał przy sobie osobę, którą kochał i ze wzajemnością. Ciekawe jakie to jest uczucie, być kochanym.
- Co tam siostra? – rzucił wesoło z patelnią w ręku. – Chcesz trochę jajecznicy? Ja już swoją zjadłem.
- Dzięki Jake. Coś się stało? – spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Sara i ja zamierzamy jechać w tym tygodniu do Los Angales. – oznajmił. – I ty także.
- Ja? – parsknęłam śmiechem. – Jasne.
- Przecież cię tu samą nie zostawię.
- Czemu nie? Zawsze sobie radzę sama. – wzruszyłam ramionami. – Naprawdę, jedźcie razem z Sarą, potrzebujesz tego. – posłałam mu najbardziej promienny uśmiech, na jaki tylko mogłam się zdobyć. – Zostaw tylko jakąś kasę i jedź. Poważnie, Jake.
- No nie wiem… - zawahał się. – Przemyślę to jeszcze, okej? W sumie powiedziałem już Danowi, że nas nie będzie…
- O nie, nie, nie ! Ja zostaję, nie pozwolę Bieberowi przejąć studia! Zaraz dzwonię do Dana i mu powiem, że będę w poniedziałek.
- Dobra, dobra, siostra. Ja to jakoś załatwię, okej? Ja. – podkreślił.
- Ale ja zostaję!
- Okej, wierz mi, przyjąłem to do wiadomości. – parsknął śmiechem. – A teraz jedz i do kościoła.
- Wiesz, ja chyba pójdę wieczorem.
- Czemu? Zawsze chodziłaś w południe…
- A tak. – wzruszyłam ramionami.
Nie chciałam mu wspominać o tym, że chcę się jeszcze przejść, aby pomyśleć. Jake nie puściłby mnie samej wieczorem na spacer, ale do kościoła już prędzej. Spojrzał na mnie nieufnie, ale pokiwał głową.
- Okej, jak chcesz. Ja idę zadzwonić do Dana.
Minęło dziesięć minut, jak wrócił z powrotem. Klasnął w dłonie i uśmiechnął się.
- Załatwiłem. – oznajmił. – Jadę z Sarą do L.A, a ty zostaniesz u Dana. To nie jest przecież obcy człowiek dla nas, prawie jak drugi ojciec, nie? I zgodził się, żebyś u niego została.
- No nie wiem.. Nie będę mu sprawiała kłopotu? – nie chciałam być nieproszonym gościem, ponieważ często ludzie godzą się na coś tylko i wyłącznie z grzeczności, a ja nie ufałam ludziom. Nigdy.
- Jasne, że nie. Nic się nie martw mała, będzie dobrze. Jutro po szkole się spakujesz i pójdziesz na zajęcia, a potem wrócisz z Danem, okej?
- Okej.
Jake był dzisiaj w znakomitym humorze. Cały czas chodził po domu, nucąc wesoło pod nosem. Na początku mi to nie przeszkadzało, cieszyłam się razem z nim, ale pod koniec dnia, zaczęło denerwować.
- Nie możesz się chociaż na chwilę zamknąć? – warknęłam zła, usiłując skupić się na czytanej książce.
- Ale czemu? Dzień jest taki piękny. Ta miłość… - westchnął.
- Pewnie. – burknęłam pod nosem. – Wychodzę.
Nie słuchałam już gadania Jake’a ponieważ denerwował mnie z każdą chwilą, kiedy tylko otwierał tą przeklętą buzię. Ubrałam czarne, przetarte trampki i zarzuciłam na ramiona jesienno-wiosenną kurtkę, po czym wyszłam jak najszybciej. Po drodze minęłam kilka sąsiadek, które chyba jako jedyne uprzejmie odpowiedziały mi na „dobry wieczór”.
Szłam szybko do kościoła, gdyż nie chciałam się spóźnić. Wiedziałam, że msze o tej porze zawsze rozpoczynają się punktualnie i trwały zawsze pół godziny, bo bez organisty i śpiewu, szło szybciej. Uwielbiałam to, że mogłam usiąść normalnie w ławce, przeżyć tą mszę w ciszy, wyciszając się, bo przez ten ciągły hałas wokół mnie, prawie zapominam jak to jest normalnie myśleć.
Zwłaszcza tą mszę odprawiał mój ulubiony ksiądz, który zawsze głosił piękne kazania.
- Czytał ktoś z was księgę Jeremiasza, księgę pierwszą, werset piąty? Nikt? – rozejrzał się po kościele. – Brzmi ona tak: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię”. – powtórzył kilka razy to samo zdanie. – Pan Bóg wiedział, że będziesz na tym świecie, zanim go stworzył. Wiedział, że przyszedłeś na świat nie bez powodu, że masz jakąś rolę do odegrania. Nie pozwólcie wmawiać sobie, że jesteście nikim. Jesteście kimś! Jesteście dziećmi Boga! On was zna, zanim wasza ziemna matka zdążyła was zobaczyć.
Nie wiem czemu, ale w moich oczach poczułam wzbierające się łzy. Przetarłam oczy, jednak one ponownie wróciły na swoje miejsce.
„Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię”
„Znałem cię…”
Te słowa wryły mi się w pamięć. Kiedy ksiądz powiedział to zdanie pomyślałam, że jak to jest w  ogóle możliwe. Ja jestem nikim, dlaczego miałabym być ważna dla świata, to absurdalna myśl. Chciałam wiedzieć, że żyję po coś, ale nie umiałam sobie tego wyobrazić.  Chciałam być ważna.
Przetarłam policzki z łez, a zanim się zorientowałam kazanie dobiegło końca. Po mszy wracałam wolniej do domu. Nie śpieszyłam się. Objęłam się ramionami, żeby było cieplej i szłam przed siebie. W pewnym momencie dostrzegłam niebo pełne gwiazd. W pobliżu był park, więc postanowiłam się do niego udać. Wybrałam specjalnie taką ławkę, która była przy otwartym niebie a nie w pobliżu drzewa. Na szczęście nikogo o tej porze nie było. Dla pewności rozejrzałam się jeszcze raz, czy nikt mnie nie widzi – nie widział, więc położyłam się na ławce. Z tej pozycji idealnie mogłam zobaczyć gwiazdy.
To było zjawiskowe zajęcie. Im dłużej się w nie wpatrywałam, tym więcej ich zauważałam. Całe gwiazdozbiory, nawet jakieś dalekie, fioletowe plamki. Westchnęłam z zachwytu. Jak można było widzieć takie piękno i nie wierzyć w Boga?
- Patrz, Wielki Wóz! – podskoczyłam w miejscu i od razu wstałam.
- Bieber, do cholery! – pisnęłam nadal przestraszona, moje serce biło bardzo szybko. – Zawsze musisz mieć wielkie wejście?
- Zawsze. – wyszczerzył szeroko zęby, jakby był z tego faktu niesamowicie dumny.
Usiadłam normalnie na ławce. Byłam wdzięczna, że było ciemno, gdyż prawdopodobnie upodobniłam się bardzo do pomidora i naprawdę nie chciałam, żeby tego widział. Zapanowała niezręczna cisza, jednak nie zamierzałam się odzywać, to on się dosiadł.
- Nigdy nie widziałem Wielkiego Wozu. – odezwał się w końcu. Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na niego, mając minę „Ty tak serio?”. Skinął głową. – W Nowym Jorku rzadko kiedy można dostrzec niebo przez te drapacze chmur i różne biurowce.
- Mogę to sobie wyobrazić, jakie ciężkie miałeś życie. – starałam się brzmieć poważnie, ale byłam zbyt sarkastyczna, zbyt zepsuta żeby kłamać. Na te słowa odwrócił się do mnie twarzą, a na jego ustach zagościł lekki uśmieszek. Nie mogłam w to uwierzyć! Normalny człowiek by się ze mną pokłócił i odszedł, a ten miał czelność się ze mnie podśmiewywać. – No co?!
- Nic. Jestem pod wrażeniem twojej szczerości. – parsknął.
- Wolisz, żebym cię chwaliła? Oh Justin, jesteś taki romantyczny, że nachodzisz nieznaną dziewczynę w parku i straszysz na śmierć. – prychnęłam, nie zależało mi na tym, aby mnie lubił, więc dlaczego miałabym być dla niego miła? Jak tylko się dowie kim jestem od innych, odwróci się ode mnie. Nie warto ryzykować złamanego serca. – Naprawdę kochany jesteś.
- Widzisz? Jesteś genialna, udałaś się rodzicom. – dalej się śmiał.
To mnie ruszyło.
Posłałam mu groźne spojrzenie, a jego uśmiech zszedł mu z twarzy. Spuściłam głowę, zasłaniając rumieńce włosami. Ścisnęłam mocno piąstki, czując jak łzy napływają mi do oczu.
- Nie wiesz – wzięłam głęboki oddech i tym razem spojrzałam na niego. – co mówisz. – dokończyłam.
Wstałam i zamierzałam odejść. On również wstał. Nadal się uśmiechał. Ten człowiek był niewiarygodny.
- O co ci chodzi?! – podniosłam głos. Zaśmiał się. – DLACZEGO TY SIĘ CAŁY CZAS SZCZERZYSZ?!
Przysięgam, że całe zadupie mogło nas usłyszeć, zwłaszcza, że wszędzie, w całym parku panowała grobowa cisza. Ja stałam jak głupia, wymachując rękami i drząc się na Biebera, a ten jak ten idiota ciągle się śmiał. To musiałoby dla innych przedziwnie wyglądać.
- Dlaczego miałbym się nie śmiać? – zapytał jakby to było zbyt oczywiste.
- Bo.. bo.. – zacięłam się. Nic nie przychodziło mi do głowy.
- Szukaj pozytywów. Popatrz, przeprowadziłem się z pięknego Nowego Jorku, gdzie było wszystko. Całe moje życie się przeprowadzałem, a wtedy zostaliśmy na dłużej. Znalazłem przyjaciół, dziewczynę, którą szczerze kochałem, jednak znowu musiałem się przeprowadzić przez rodziców. Boże, jak ja ją kochałem. – wywróciłam teatralnie oczami, gdyż nie bardzo miałam ochotę słyszeć o jego podbojach. – Ale gdyby nie ta przeprowadzka, nie mógłbym cię wkurzać. Widzisz? Pozytyw.
- Bieber!
Wiedziałam, że chodziło mu właśnie o taką reakcję, ponieważ się uśmiechnął szeroko, kiedy na niego wrzasnęłam. Włożył ręce do przedniej kieszeni spodni, mierząc mnie pewnym siebie spojrzeniem. Może i mówił to poważnie, szczerze, ale dało się wyczuć, że jednak boli go ta przeprowadzka. Tęskni za Nowym Jorkiem, za dziewczyną.
- Do zobaczenia White. – kiwnął głową, po czym ze świetnym humorem wyminął mnie.
Stałam tak chwilę, patrząc jak odchodzi. Tyle pytań chodziło mi po głowie, jak np. Co on tu robił o tej porze? Skąd wiedział, że ja to ja? Przecież było ciemno. Wtem zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz: 1 wiadomość od Jake „Gdzie jesteś? Patrz która godzina!” – była 21.05. Odpisałam, że już wracam, po czym rzeczywiście to zrobiłam.
- Dość długo trwała ta msza. – powiedział Jake, patrząc na mnie podejrzliwie. Był w trakcie pakowania się do L.A.
- Byłam się jeszcze przejść kawałek. – odparłam.
- O tej porze? Wiesz przecież, że jest niebezpiecznie specjalnie…
- Specjalnie dla nas, wiem. – pokiwałam głową i poszłam do swojego pokoju. Nie chciałam tego słuchać po raz tysięczny. Chciałam być normalną dziewczyną z normalnymi problemami, dlaczego nie mogłam? Jake był taki kochanym bratem a zarazem najbardziej wkurzającą istotą jaką znałam…. No może oprócz Biebera.
- Jutro wyjeżdżamy o 7 rano. – oznajmił, stając w drzwiach.
- Okej. – kiwnęłam głową, a Jake wszedł i usiadł przy mnie bliżej na łóżku.
- Możesz się na mnie wkurzać, ale prawdą jest, że jesteś jedyną bliską mi osobą oprócz Sary i mam prawo się o ciebie martwić.
- Nastawię budzik, żeby obudzić się wcześniej i zrobić ci kanapki na śniadanie. – westchnęłam.
- To moja siostra! – ucieszył się z osiągniętego efektu. – A kolację…

- Spadaj!

Od autorki: No i jest trzeci rozdział. Na tamto opowiadanie na razie nie mam weny, ale póki co piszę to, korzystam. Mam nadzieję, że wam się podoba. Jak ktoś chce być informowany to proszę o jakiś kontakt pod rozdziałem. Dziękuję xx

2 komentarze:

  1. GENIALNY ROZDZIAŁ. Zawsze się tak mega wczuwam, czytając rozdziały tutaj. I jeszcze ta piosenka ♥ Kocham ten tekst i jest to chyba jedna z moich ulubionych dzięki temu o czym mówi. Justin mnie strasznie denerwuje narazie, no ale to sie pewnie zmieni za niedługo. Czekam na następnny. Powodzenia słońce ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Wkurzający Justin jest strasznie...eeee wkurzający? :D ale zarazem jest też trochę słodki. Droczy się z nią i strasznie podobają mi się relacje między nimi. I mam jakieś takie przeczucie...ona ma mieszkać teraz u Dana, tak? więc coś mi się wydaje, że będzie musiała spędzać duuużo czasu z Justinem, o wiele więcej niż zazwyczaj. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń