Następnego ranka, obudziłam się
wcześniej, nawet przed samym Jake’m i postanowiłam zrobić mu śniadanie, jak
obiecałam. Mój umysł nadal pływał w snach, więc ledwie przytomna poczłapałam do
kuchni. Wyjęłam mleko z lodówki i upiłam kilka łyków, aby się rozbudzić, a
następnie zaczęłam robić kanapki oraz kawę.
- Uhh, cześć. – Jake usiadł niewyspany
na stołku przy blacie kuchennym. Podsunęłam kawę i nic nie mówiąc, zaczął ją
sączyć.
- O 7 jedziesz po Sarę? – odpowiedział
kiwnięciem głowy. – Co wy właściwie będziecie tam robić? Tak nagle wyskoczyłeś
z tą propozycją. Skąd ci się to wzięło?
- Kobieto, przestań gadać, widzisz, że
ledwo żyje. – jęknął Jake, osuwając głowę na blat.
- Próbuję cię rozbudzić! – poklepałam
go po policzku.
- Przestań! – machnął ręką, żeby mnie
odpędzić od siebie. Dopił kawę i poszedł się przebrać w normalne ciuchy. Wrócił
całkowicie rozbudzony. – Sara już czeka, muszę lecieć.
- Ale ja zrobiłam kanapki!
- To zjesz je na śniadanie przed
szkołą. – uśmiechnął się złośliwie. – No chodź tu siostra. – przytulił mnie
mocno po czym wziął walizkę i po raz ostatni na mnie spojrzał.
- Będę dzwonić! – oznajmiłam. –
Codziennie.
- To brzmi jak groźba. – zachichotał. –
Na razie.
Po tych słowach wyszedł, więc zamknęłam
za nim drzwi i wróciłam do kuchni. Dokończyłam jeść śniadanie w samotności, już
nawet muzyka mi nie pomagała. W mieszkaniu było tak pusto i cicho bez niego.
Położyłam się na łóżku, gdyż miałam jeszcze około dziesięciu minut do wyjścia.
Wpatrując się w sufit, myślałam o różnych sprawach.
Dlaczego jestem taka samotna? Dlaczego
ludzie mnie nie lubią, co jest ze mną nie tak? Nie chcę być ciągle sama, nie
chcę. Dlaczego nikt nie słyszy mojego krzyku? Czasami nie potrzeba ust, żeby
krzyczeć. Jake znalazł dziewczynę, która go pokochała mimo reputacji i tego kim
jesteśmy, więc czemu ja nie mogę? Jaki jest sens mojego życia? Codziennie robię
to samo, wstaję z łóżka, idę do szkoły gdzie wszyscy mnie nienawidzą, wracam do
domu żeby się wypłakać, idę do studia i spać. I tak ciągle i ciągle. Jaki w tym
sens?
Skuliłam się w kulkę i zaczęłam płakać.
Nie mogłam przestać, cała się trzęsłam, a moje ramiona zrobiły się sine.
Podeszłam do lustra i kiedy się do niego zbliżyłam, zauważyłam, że przez łzy
moje oczy pojaśniały, były jeszcze bardziej niebieskie – czyste.
Spóźniłam się na pierwszą lekcję, przez
co zwróciłam na siebie uwagę, jednak nie celowo. Musiałam usiąść w pierwszej
ławce, tuż przed biurkiem nauczyciela, gdyż tylko ta została wolna. Chcąc, nie
chcąc musiałam skupić się na tym, co mówił.
- Wszystko w porządku Valerie? –
drgnęłam, kiedy powiedział moje imię. Podniosłam wzrok na niego. Przypatrywał
mi się uważnie, niemal z troską. Pokiwałam głową, lekko przestraszona, gdyż
nigdy nie zwracał na mnie uwagi. Zawsze byłam niewidzialna dla nauczycieli. –
To idziemy dalej.
Czułam, że pan Berkins dosyć często na
mnie zerkał, jakby chciał się upewnić, czy mówiłam prawdę. Nawet jak
wychodziłam, posłał mi lekki uśmiech. Inni uczniowie również byli zdziwieni i
spoglądali na mnie podejrzliwie. Starałam się to ignorować, po czym wyszłam na
korytarz. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam Justina kroczącego przez
przedsionek, a wszystkie pary oczu skierowane były na niego.
Domyślałam się, że tak mogło być na
początku, bo w końcu rzadko kto, przenosił się do naszej szkoły. Zwłaszcza ktoś
taki jak on, który wzbudzał poruszenie wśród płci pięknej. Jedna z nich –
Allison wybiła się z tłumu i „przypadkiem” wpadła mu w ramiona.
- Oh, przepraszam. – wyczytałam z jej
ust. – Potknęłam się. – wykonała jakiś tik z oczami, po czym przerzuciła pasmo
długich, kasztanowych włosów przez ramię. – Jestem Allison.
- Justin. – przedstawił się. –
Oprowadzisz mnie?
- Jasne! – pisnęła zadowolona, po czym
chwyciła go za łokieć i zwycięskim krokiem szła przed siebie.
Ja stałam nieruchomo, przyglądając się
tej sytuacji. Następną lekcję miałam wf, a sala gimnastyczna była tuż za
plecami Biebera i Allison. Przerwa trwała zaledwie pięć minut, a to zbyt mało
czasu na przebranie się, więc chcąc, nie chcąc musiałam iść w ich kierunku.
Spuściłam głowę, aby wtopić się w tłum. W pewnym momencie usłyszałam:
- O, Valerie. Cześć. – podniosłam wzrok
na niego. Dlaczego nie zdziwiło mnie to, że się uśmiechał? Puścił mi oczko, a
Allison wyglądała, jakby ktoś ją rozjechał, co mnie szczerze rozbawiło, aż się
uśmiechnęłam lekko.
- To ty ją znasz? – spytała niechętnie,
patrząc na mnie z dystansem.
- Pewnie. – odpowiedział lekko. – To
moja przyjaciółka. – wybałuszyłam oczy na te słowa. Zanim się zorientowałam,
Justin puścił szatynkę i podszedł do mnie, po czym cmoknął ustami gdzieś między
czołem a włosami. – Widzimy się potem. – poklepał mnie po ramieniu, po czym
chwycił z powrotem Allison i odeszli.
W
tym momencie, wszyscy się na mnie gapili, ale nie tak jak zawsze, znienawidzonym,
obrzydzonym wzrokiem, tylko bardziej zszokowanym. Niemal słyszałam ich myśli
„Jak ktoś taki jak Justin zadaje się z kimś takim jak ona, czyli ja”.
Zadowolona z ich zdumienia, ruszyłam pewnym krokiem ku Sali gimnastycznej,
korzystając z tego, w jakim stanie się znaleźli. Nie rozumiałam dlaczego Justin
to zrobił, ale byłam w pewnym sensie mu wdzięczna za to. Jednak nie mogłam
zapomnieć o tym, że przejął moje zajęcia, więc nic się nie zmieni. Nie może.
Przebrałam
się w łazience, gdyż nie chciałam pokazywać swoich blizn i aby dziewczyny nie
oceniały mojego ciała, jak się przebierałam. To zawsze mnie krępowało, bo wiem,
że nie byłam idealna. Jako pierwsza wyszłam na stadion, może dlatego iż nie
miałam z kim gadać, a reszta zawsze się spóźniała właśnie przez gadanie ze
sobą. Ja niestety/na szczęście nie miałam tego problemu.
-
To ostatni raz kiedy się spóźniacie! – podniosła głos trenerka. – Dzisiaj
będziecie biegać na czas. – dziewczyny odpowiedziały jej jęczeniem i wspólnym
biadoleniem. – Tratata, nie obchodzi mnie co o tym myślicie. To się będzie
zaliczać do waszej oceny końcowej, nieważne jaki będziecie miały czas,
wszystkie muszą biegać. Można poprawić tą ocenę, ale dopiero pod koniec
semestru. Teraz się rozgrzewajcie i pobiegajcie parę kółek.
Trenerka
usiadła na trybunach z dziennikiem i zaczęła coś w nim pisać. Dziewczyny
stanęły w kółku, zaczynając narzekać na kobietę. Nic, nigdy im nie pasowało,
gdyż żadnej się nie chciało nigdy ćwiczyć. Ja natomiast rozciągałam się z boku,
ignorując spojrzenia, rzucane ku mnie. Po dziesięciu minutach rozgrzewki,
zaczęłam truchtać wokół stadionu.
-
Okej, dziewczęta. Miałyście czas na poćwiczenie, teraz wszystkie bieg na 1000
metrów. Ustawić się po siedem na każdym pasie.
-
Ale proszę pani! – próbowała protestować jedna z nich.
-
Nie ma żadnego „ale”. Na mój znak. White biegniesz w ostatniej turze, pozwól
teraz innym. – rzuciła do mnie, kiedy próbowałam wejść na ostatni tor.
-
Oh, jasne. – mruknęłam i podążyłam do ławki.
-
To nic złego. – odwróciła się do mnie. – Chcę coś sprawdzić.
Pokiwałam
głową i cierpliwie czekałam na swoją kolej. Widziałam, jak dziewczyny
niechętnie biegają, część sobie olewała i biegła truchtem, po drodze
rozmawiając. Niektóre po bieganiu siedziały spocone na trybunach, śmiejąc się
nawzajem z siebie. Zazdrościłam im. Też chciałam zawsze mieć taką przyjaciółkę,
jednak nie było mi to widać dane. Jestem skazana na samotność.
-
Benson, Gringe, Dashwood, Corell, White, Twigh, Williams! – wyczytała kolejne
nazwiska, w tym moje, więc od razu podniosłam się.
Jak
zwykle dziewczyny zajęły najlepsze miejsca, ja miałam to najdalsze, ale nie
przejmowałam się tym. Po usłyszeniu gwizdka ruszyłam spokojnie, lecz niezbyt
wolno, ale szybko też nie, gdyż oszczędzałam siły na końcówkę, gdzie
zamierzałam przyśpieszyć.
-
I co? Na co ci było to bieganie wcześniej? – zaśmiała się złośliwie do mnie
Wendy Benson, która była pierwsza z naszej grupy. Biegła najszybciej jak mogła,
ale widziałam, że już była zmęczona i brakowało jej sił. – I tak będziesz
ostatnia! – reszta jej zawtórowała, jednak to wcale mnie nie zniechęciło, a
wręcz odwrotnie. Przyśpieszyłam, wyprzedzając po kolei dziewczyny, aż dotarłam
do Wendy. Mina jej zrzedła, kiedy mnie zauważyła obok siebie.
-
Ostatnie okrążenie! – krzyknęła trenerka.
Przyśpieszyłam
na maksa, Wendy to zauważyła i zaczęła panikować. Wtedy poczułam, że tracę
grunt pod nogami, lądując na ziemi. Zapiekło jak cholera, kiedy zderzyłam się z
ziemią. Inne dziewczyny nawet się tym nie przejęły, tylko mnie przeskoczyły.
Jęknęłam i spróbowałam o własnych siłach wstać, ale ponownie upadłam. Zaczęło
mi się kręcić w głowie i straciłam orientację, gdzie jest góra a gdzie dół.
-
White! – usłyszałam krzyk kobiety. – Ej ty! Pomóż mi ją wziąć.
Nie
wiedziałam do kogo wołała, ale po chwili poczułam, że próbują mnie podnieść.
Moje ciało było takie ciężkie, niemal bezwładne. Ostatkami sił uniosła rękę,
aby móc ścisnąć ją na czyimś, bardzo umięśnionym ramieniu. Druga ręka owinęła
mnie w pasie.
-
Już idziemy White, spokojnie. Zaraz będziesz u pielęgniarki.
Trenerka
mówiła do mnie cały czas, przez całą drogę. Nie wiedziałam, kto inny mnie
niesie, gdyż nie miałam siły odwracać głowy. Dopiero gdy się położyłam na
kozetce, zobaczyłam Justina. Uśmiechał się.
-
Nie masz szczęścia w bieganiu. – powiedział.
-
Co ty tam.. do cholery… robiłeś..? – wykrztusiłam z siebie.
-
Musiałem zanieść jakieś papiery do trenera. – wzruszył ramionami.
-
Nie licz na nic, przyjdę dzisiaj na zajęcia. – syknęłam.
-
No cóż, kłóciłbym się. Chyba nie widziałaś swoich ran na nogach. – puścił to
cholerne oczko i wstał. – Zajęcia są dzisiaj moje White. – znowu cmoknął moje
czoło.
-
Dupek! – krzyknęłam za nim, a on kiedy wychodził śmiał się.
Zaraz
potem pożałowałam tego, ponieważ głowa mnie potwornie rozbolała i jęknęłam
głośno.
-
Już, już, zaraz się tobą zajmiemy. – powiedziała pielęgniarka.
Dała
mi zimny okład na czoło, po czym zajęła się moimi ranami. Obandażowała mi nogę,
aby rana się porządnie zagoiła a łokcie zakleiła plastrami. Kiedy poczułam się
na tyle, żebym mogła wstać, wzięłam tabletki przeciwbólowe. Było mi już coraz
lepiej, ale musiałam wrócić do szatni, aby się przebrać przez co spóźniłam się
na następną lekcję.
Droga
ze szkoły do domu zajęłaby mi znacznie dłużej piechotą, zwłaszcza przez moje
nogi. Jedynym plusem tego wszystkiego było to, iż Wendy poszła do dyrektora i
jest zawieszona na jakieś dwa tygodnie, plus musi zdawać z całego wf-u.
Trenerka była oburzona jej zachowaniem, bowiem przez całe 30 lat, kiedy uczyła
w tej szkole, nigdy nie zdarzyło się jej coś takiego wśród uczniów.
Usiadłam
na przystanku w oczekiwaniu na autobus, który miał przyjechać za jakieś
dwadzieścia minut. Jednak czekałam znacznie krócej, gdyż stanął tuż przede mną
wielki, srebrny jeep. Gdy szyba się odsunęła zobaczyłam…
-
Dan. – zdziwiłam się. – Miałam do ciebie przyjść jak wezmę rzeczy z domu.
-
Wsiadaj, podwiozę cię. Słyszałem o twoim wypadku podczas biegania. – no nie
wątpię, musiał to zrobić. - Zostaniesz dzisiaj w domu, póki rany się trochę nie
zagoją.
-
Nie! – zaprzeczyłam gwałtownie. – Nie ma mowy! Już mi lepiej. Poleżę godzinkę i
będzie okej. Naprawdę! – spojrzenie Dana mówiło bardzo dużo, a mianowicie, że
nic z tego nie wyjdzie, w ogóle mi nie wierzy. – Ja nie ustąpię. – zacisnęłam
mocno usta, aż utworzyły się w jedną, wąską linię.
-
W to nie wątpię, ale i tak zostajesz. NIC mnie nie przekona do zmiany zdania. –
podkreślił.
-
I nie musi. – burknęłam pod nosem.
-
Co?
-
Nie, nic. – uśmiechnęłam się szeroko, chcąc zamaskować minę do mojego planu.
Dojechaliśmy
na miejsce po piętnastu minutach, byłoby szybciej, jednak przez korki w
centrum, przedłużyło się. Dan chciał wejść ze mną na górę po rzeczy, ale
zapewniłam go, że sama dam sobie radę. Wyjęłam walizkę spod łóżka i zaczęłam
pakować przypadkowe bluzki i dwie pary dżinsów, które powinny mi wystarczyć, a
dresów ze cztery. Do szkolnej torby spakowałam wszystkie zeszyty na ten
tydzień, bo książki trzymałam w szafce. Pozamykałam okna, poczym zarzuciłam
torebkę na ramię i z walizką wyszłam na korytarz. Zamknęłam mieszkanie, aby
następnie móc zejść na dół. Trochę to potrwało. Dan pomógł mi załadować to do
jego bagażnika, po czym ruszyliśmy do jego domu.
Mieszkał
blisko studia oraz jak sam wspomniał, obok Bieberów. Skrzywiłam się słysząc to,
ale dobrze, że mnie ostrzegł. Teraz będę wiedzieć, iż swoboda w tym domu nie
będzie mi sprzyjała. Dom był bardzo ładny, biały z czarnym dachem, a na
zewnątrz, wokół niego zasadzone kwiatki dopełniały całość. Na powitanie
przywitał nas duży, lecz piękny husky. Zaczął skakać tak wysoko, że prawie był
mi równy.
-
O rany, jaki słodki. – rozczuliłam się na jego widok, po czym zaczęłam go
głaskać. On jeden wydawał się cieszyć, kiedy mnie widział. Może dlatego iż nie
oceniał ludzi po przeszłości, a kochał bezwarunkowo. – Jak się wabi? – spytałam
Dana.
-
Rocky.
-
Jak ten bokser?
-
Dokładnie. Żona uwielbia ten film o nim.
Nie
wiem czemu, ale świadomość że Dan ma żonę zbiła mnie z tropu. Zawsze był tylko
Dan, sam jeden. Nigdy nie widziałam przy nim żadnej kobiety, a znałam go
ładnych parę lat. Co jeszcze, może okaże się, że ma dzieci? Zanim jednak
zdążyłam o tym pomyśleć, weszliśmy do środka.
-
Twój pokój jest jako ostatni na górze. – oznajmił Dan.
-
Ee, a nie byłoby jakiegoś na parterze? – w moim planie to było bardzo ważne.
-
No jest jeden, za kuchnią, ale bardzo malutki i niezbyt ładnie urządzony. –
skrzywił się Dan. - Zazwyczaj Rocky uwielbia tam spać.
-
Poradzę sobie z tym. – wzruszyłam ramionami.
-
No dobrze, jak uważasz. – westchnął mężczyzna.
Podążyłam
za nim, a wraz z nami husky. Kiedy drzwi do pokoju się otworzyły, zrozumiałam
co Dan miał na myśli mówiąc „niezbyt” ładnie urządzony, jednak mi to w ogóle
nie przeszkadzało. Wszystkie ściany były koloru białego, łóżko stało tuż przy
oknie, było na nim samo prześcieradło, ale Dan obiecał że przeniesie z góry
kołdrę i poduszkę. Naprzeciwko łóżka stało małe biurko, a przy nim obrotowe
krzesło. W sumie to byłoby na tyle tych dekoracji. A, no i jeszcze jeden plus,
że miałam osobne drzwi do kuchni, więc miałam możliwość w nocy spustoszenia im
po cichu lodówki.
-
Dalej chcesz tu mieszkać? – spytał mnie z powątpiewaniem Dan.
-
Pewnie! – odparłam entuzjastycznie, możliwe nawet, że za bardzo, ponieważ
wyglądał na podejrzliwego.
-
Okej. Ja mam parę spraw do załatwienia na mieście. Kyle powinna wrócić za
godzinę. Nie chce być surowy czy coś, nie będę ci zastępował ojca, ale nie
możesz iść na zajęcia, wiesz o tym?
-
Wiem. – odparłam.
Dan
pokiwał głową. Wiedziałam, że mi nie uwierzył, ale nie chciał tego dopuścić do
siebie. Wolał tkwić w błogiej nieświadomości. On pytał się mnie, czy wiem o
tym. Wiedzieć, wiedziałam, ale nie wspomniałam, że to zrobię.
Odczekałam
chwilę aż poszedł. Równo dziesięć minut przed zajęciami, wyszłam przez okno, z
którego wystarczyło jedynie zeskoczyć na ziemię, ale był to krótki skok. Kolano już mnie nie bolało tak bardzo jak
wcześniej, jednak syknęłam, kiedy uderzyłam na ziemię. Dalej poszło już gładko.
Zobaczyłam
pod studiem auto Biebera. O nie, ja mu dam. Słyszałam, że muzyka już dudniła,
tym bardziej przyśpieszyłam. Wewnątrz mnie aż się wszystko gotowało. Weszłam
jednak do środka jak człowiek i zmierzyłam Justina złowrogim spojrzeniem.
-
Cześć dzieciaki, wybaczcie, że musieliście czekać, ale już jestem. – rzuciłam
do nich wesoło, po czym nieco chłodniej dodałam. – A ty możesz już iść. –
spojrzałam na Justina.
-
Tak myślałem, że przyjdziesz. Ostrzegłem Dana, ale on ci zaufał tak bardzo, że
nie chciał mi uwierzyć. – parsknął. – Wracaj do domu White.
-
Chciałbyś. – prychnęłam. – Zejdź mi z drogi, bo się to dla ciebie źle skończy.
-
Tak bardzo się ciebie boję. – wywrócił oczami.
-
A powinieneś. – odgryzłam się.
Justin
podszedł do laptopa, po czym puścił muzykę, którą zawsze ja używałam do
rozgrzewki.
-
Ćwiczcie na razie sami, ja zaraz wrócę. Muszę się kimś zająć. – spojrzał na
mnie znacząco.
-
Chyba sobie żartujesz.
Wiedziałam co zamierzał
zrobić i wcale mi się to nie podobało.Od autorki: Wiem, że długo nie dodawałam, przepraszam. Piszę jednak do przodu i mam wenę. Cieszę się, że ktoś to czyta. Dziękuję xx